Szczerze? To już chyba lepszym Luthorem był by Kevin Spacey.. No szczerze! Cały film aktor grający go czyli Jesse Eisenberg kojarzył mi się z próbą kupienia alkoholu na podrabiany dowód osobisty.
Zgadzam się w 100%. Lex to najsłabszy element tej produkcji, niestety. A Kevin Spacey był Lexem w wydaniu teatralnym, który ten aktor kocha całym sercem ;-)
Generalnie nie przeszkadza mi żadna nowa wizja znanej w popkulturze postaci, o ile jest spójna i wiarygodna. Niby rozumiem tutaj zamysł, ale dziwnie wyszło. Kreacja nie zapada w pamięć i serce. Luthor pod tytułem "Mam lekki autyzm i ADHD, a w przyszłości chcę zostać Jokerem, Strusiem Pędziwiatrem lub Rafalalą; nie, nie wiem, co jest w tych prochach, które biorę". A po stronie scenariusza... Trochę zbyt wszystkowiedzący i wszystkomogący. Plan skłócenia obu bohaterów dość głupi. Wiadomo, że im bardziej skomplikowany plan, tym więcej zmiennych do porypania się.
Przecież Eisenberg w tym filmie był genialny. Chyba pierwsza jego rola, w której mnie nie wkurzał, a zachwycił. Tylko Joker (zarówno Nicholson jak Ledger) był lepszym czarnym charakterem w całym uniwersum DC.
Jego angaż w tym filmie to jeden wielki żart ale z tych wyjątkowo nieśmiesznych. Swoim marnym aktorstwem niejako sprofanował postać Lexa Luthora i za każdym razem gdy była scena z jego udziałem zbierało mi się na wymioty.