Do tej pory autorzy Supermana porównanie do Jezusa traktowali raczej podprogowo i trzeba się było tego doszukiwać. Tym razem poszli po całości, uznając, że głupie nastolatki 21. wieku nie skumają o co chodzi i trzeba było Supermanem dosłownie nazwać "mesjaszem wyczekiwanym", który umarł z miłości do świata i ludzi, a na dodatek przebito mu serce. Scena kiedy Batman opuszcza ciało owinięte czerwoną peleryną i podaje stojącej niżej Lois Lane, totalne nawiązanie do zdjęcia z krzyża. A co się dzieje po pogrzebie.. zmartwychwstaje. Jakby jakiś młody człowiek był wciąż za głupi, żeby połączyć fakty to zrobimy premierę w okolicach Wielkiej Nocy.
Od kiedy w kinie trzeba mówić tak dosadnie? Gdzie miejsce na interpretacje. Ehhh....