Pierwszą rzeczą, z której się ucieszyłam, kiedy skończył się film, był fakt, że to nie ja zapłaciłam za bilet. Drugą, że mogłam zobaczyć dobrą grę Kościukiewicza. I na tym w zasadzie kończą się dobre strony tego filmu. Po całkiem niezłych "Galeriankach" (choć nie oszukujmy się - przesadzonych, przereklamowanych, ale nadal DOBRYCH), spodziewałam się realnego (na ile to możliwe..) przekazu. Nie znalazłam. Totalny przerost formy nad treścią. Film jest nudny, wiele wątków jest zbędnych, akcja jest oderwana od rzeczywistości! Tak, takie rzeczy się zdarzają - nastolatki zachodzą w ciążę, matki się mizdrzą na boku, młodzi chłopcy palą trawkę, młode dziewczyny nie kończą szkół, młodzież bierze narkotyki, ale... to wszystko było w "Bejbi blues" jakieś takie... oszukane. Może to kwestia gry aktorskiej, może kwestia przedobrzenia? Ten film w żaden sposób mnie nie przekonał. Dawno nie byłam tak zła. Nie na to, co działo się w filmie, bo rozumiem, że poruszone wątki mogą 'działać' na ludzi. Byłam zła na Rosłaniec. Spodziewałam się czegoś lepszego, bardziej prawdziwego. Absurdem było rozwiązanie problemu ze żłobkiem. No kur... szkoda, że tej roli nie zagrała Katarzyna W. Idiotyzm jakich mało. Matka zaborczo zazdrosna o swoje dziecko, którego tak bardzo pragnęła, którym nie chce się dzielić, nagle zostawia je w dworcowej szafce.. Proszę mi nie zarzucać, że nie zrozumiałam - tak, główna bohaterka powiela błędy swojej matki, szuka sposobu, by ktoś ją kochał, by mieć coś 'własnego', na końcu dowiadujemy się, że niczego się nie nauczyła. 'Chce mieć kolejne dziecko' - na kur... z człowiekiem, który jeszcze niedawno okładał ją butami po twarzy, który nagle przychodzi uśmiechnięty do kobiety, która zabiła jego dziecko. . . Szkoda, że nie było dalszej akcji - może jakiś zakład psychiatryczny? Może wtedy akcja byłaby bardziej realna, prawdziwa. Ogólnie? Bardzo nie polecam.