Zupełny blamaż Verhoevena. Ten film nic praktycznie nie wniósł - zamiast tego wykrzywiona postać Jezus-superbohatera z maczetą ratującego Benedettę przed wężami... Scena z latryną mniej więcej w 20 minucie filmu (pierdy i oddawanie stolca) na myśl przywodzi sceny z filmu "Zenek" z kopulującymi psami - faktycznie "wysokich lotów" sceny... Miała być opowieść o życiu Benedetty Carlini a wyszło - rzecz jasna w takich gniotach - upodlenie kobiet i pokazanie ich jako istotek uległych facetom, uzależnionych od nich na każdym kroku - nawet w klasztorze.