z cyklu full of grace, full of grace, she used a wooden statue of blessed virgin mary to penetrate benedetta's genitals and make her orgasm for heaven's sake!
świecie, oto jest: niecny plan dziewiąty permanentnie zafiksowanego, ewidentnie będącego w swoim żywiole paula verehoevena za murami klasztoru karmelitanek.. a więc nieprzystawalność doświadczenia religijnego do warunków życia zakonnego? tak, ale.
przy czym stały lajtmotiw męskiej impotencji i kobiecej omnipotencji, która nie zna granic - armia nazistów z przedostatniego filmu to za mało, tej przyszło u końca wadzić się z samym stwórcą, czy raczej z tym co po nim pozostało - czy można chcieć czegoś więcej?
tropi perwersje i straszliwe skutki awarii zrazu tłumionych, potem ze smyczy wypuszczonych podhabitalnych potrzeb seksualnych tak jak to tylko on potrafi; klasztor karmelitek oznacza - ciało jest twoim wrogiem, zrazu wiadomo jak będzie: groteskowo! zabawnie i poważnie jednocześnie, że trochę cocomo, trochę półkolonie, do tego halucynacje - miłość nie jedno ma wymię, ssanie piersi matki pańskiej (w pierwszym akcie, a to zaledwie zapowiedź) i ślinka, chłopczyco, ślineczka z uzbrojonym po zęby, ścinającym głowy węży, potem głowy ludzi jezusem (ciągle przedbiegi), że o drewnianej figurce matki boskiej z jednym zaostrzonym końcem, który na pewno nie posłuży do wbijania gwoździ nie wspomnę (choć właśnie wspomniałem) - czasem jakiś auschwitz (niektóre narzędzia tortur zaprawdę pamiętają jeszcze czasy cronenbergowskich nierozłącznych wyjadaczy) i tak dalej, i tak dalej, a to zaledwie początek..
zaczyna się jak u hitchcocka, zwykłą kupą ptasią, zwykłym ejakulatem z nieba, po czym napięcie rośnie - w habicie, w rajtuzie, wszędzie!
nie wiadomo doprawdy, przeżywać to (a jest co!) czy śmiać się z tego (a jest z czego!), rzucić w niego garścią zgniłych malin czy z miejsca nominować do dwudziestu pięciu oskarów?
verhoeven po raz kolejny dochodzi po prostu do tego punktu, w którym powinien się znaleźć każdy szanujący się twórca, przynajmniej w moim odczuciu i przynajmniej raz w życiu - całkowitej ambiwalencji widza. dlatego tak bardzo go kocham.
wybitne kino dwubiegunowego niepokoju: i hate being bi-polar, it's awesome!!