Tzw. "kino artystyczne". Przepis na takowe jest bardzo prosty: weźmy murzyńskie dziecko i jego otoczenie, żyjące w bezbrzeżnym syfie, syfem się żywiące i zabijające nudę alkoholem. Do tego obowiązkowo ziarnisty obraz i odrobina realizmu "magicznego". Sukces na niezależnych festiwalach i wśród "wyrafinowanej" publiczności z gatunku "poniedziałki w Muranowie za 10zł" - gwarantowany. Mnie takie niemrawe bajki nie bawią: chropawa forma skrywa pustkę, zamiast symulowanej na każdym kroku treści doniosłej, a roztrzęsione ujęcia tylko wywołują we mnie irytację. Co prawda "Bestie" nie są aż tak pretensjonalnym gniotem, jak ma to chociażby miejsce w przypadku bliźniaczych produkcji z kebabistanu, w których dzieci o dziwnej karnacji przyjaźnią się z kozami i jedzą odpadki z ulicy, ale i tak nie jest to pozycja, która zostawiłaby jakikolwiek ślad w mojej pamięci.
Jeszcze po drodze musiały się uwolnić z tego lodu.
A tak serio, to moim zdaniem te tury symbolizowały różnego rodzaju problemy, z którymi musimy się zmierzyć, gdy wszystko zaczyna się walić. Zwyciężą tylko ci przygotowani, najsilniejsi i najodporniejsi psychicznie.
Na końcu było pokazane. Nie pamiętasz jaka była reakcja Hushpuppy na pojawienie się tych turów?
Co powiedziała nie pamiętam dokładnie.
Ale chodzi mi o tę jej drogę. Generalnie tymi turami był chyba problem życia bez rodziców. No i fajnie, tylko że same tury pojawiły się o godzinę za wcześnie - na samym początku filmu, a dziewczynka dowiedziała się o umierającym ojcu gdzieś pod koniec. Po drugie... tą drogą było popłynięcie byle gdzie, znalezienie tej łódki.. Usłyszenie, że życie to ciężka sprawa... I to wystarczyło bohaterce, by się z tym pogodzić. Słabo, szczególnie jak na takie stężenie metafor.
W tej scenie z turami raczej nic nie powiedziała. Ale chodzi o to, że miała dwa wyjścia: albo być słabą psychicznie i się poddać (czyli tury by ją stratowały) lub poprzez odpowiednią siłę stawić im czoła lecz bez pokonania ich, a jedynie oswojenia.
Jeśli chodzi o moment pojawienia się tych bestii, wydaje mi się, że był on odpowiedni. Mamy na początku pokazane, jak gdzieś w odległej krainie są zamarznięte w lodowcu. Wiemy, że istnieją, ale nas nie przerażają, bo jeszcze nie mieliśmy z nimi styczności. Jednak nadchodzi taki moment, gdzie coś się zaczyna dziać i lodowiec zaczyna topnieć, uwalniając i budząc tury z głębokiego snu (jeśli się nie mylę, to było w okolicach sceny z ojcem w piżamie szpitalnej). Podobnie mamy z problemami, że dopóki cieszymy się życiem, nie myślimy o nich, lecz przychodzi taki moment, że wszystko zaczyna się psuć i często jest to zmiana stopniowa składająca się z wielu czynników, które prowadzą do końcowego natłoku problemów (czyli do tzw. katastrofy). Tutaj Hushpuppy nie rozumie co się dokładnie wokół niej dzieje, nie wie co oznacza piżama ojca, nie odczuwa tych problemów. Ojciec jednak, wiedząc co mu jest, przygotowuje ją przez cały czas do bycia "bestią". Do bycia twardą i odporną na wszelkie nieprzyjemności, które napotka w życiu.
Scena na łodzi bardziej mi przypomina rozczarowanie małej Hushpuppy swoimi marzeniami (bo to przecież jej matka ciągle była przez nią idealizowana) i zdanie sobie sprawy, że jednak wszystko zawdzięcza ojcu, który mimo swej porywczej natury, opiekuje się nią i chce dla niej jak najlepiej.