... w filmie nie miały być przedstawione hollywoodzkie gwiazdy, tylko pomoc niesiona innym,
co chciał przedstawić reżyser. Rolę Angeliny i Cline'a mogły równorzędnie zająć inni aktorzy
nawet bardzo mało znani byle by tylko dać przekaz odbiorcom. Tak się patrzy na film- na
odbiór i motyw.
Gdyby nie zagrała Andżelinka i Clive, tylko "inni aktorzy nawet bardzo mało znani", to nikt by nie chciał oglądać takiego filmu (na pewno mniej osób). Proste pytanie: częściej oglądasz melodramaty (ze znanymi nazwiskami w rolach głównych) czy filmy o głodzie w Afryce, o wojnach (z mało znanymi aktorami)? Pomoc niesiona innym w tym filmie jest potraktowana po macoszemu, bo film tylko powiela to, co każdy wie albo wiedzieć powinien (głód w Afryce, wojny na świecie, organizacja taka jak Lekarze Bez Granic), więc to romans Sary i Nicka wydobywa się na plan pierwszy. A ich miłość również mnie nie przekonała zupełnie. Bo bardziej przypominała licealną miłostkę, letnią przygodę, XIX-wieczny romans pełen tęsknot i trzepotania rzęsami (i wydętych, lekko rozwartych ust Angeliny) niż prawdziwe uczucie. I jedno w zachowaniu Nicka Callahana było dla mnie nie do zaakceptowania (prócz tego, że był raptusem, człowiekiem gwałtownym, o niepohamowanym charakterze i ciętym języku, a tacy nie powinni pchać się do polityki, a już na pewno nie na międzynarodowej arenie). Nie do zaakceptowania było dla mnie, kiedy posłużył się biednym, niewinnym dzieckiem po przejściach do swoich celów politycznych na początku filmu (wyjaśniać, dlaczego do celów politycznych chyba nie trzeba? pomoc potrzebującym to jedna wielka polityka, organizacja i logistyka). A najgorsze było to, że nawet nie zainteresował się losem tego dzieciaka, kiedy ich rozłączyli. Kto mu w ogóle dał prawo, żeby przewieźć to dziecko przez granicę, to nie wiem. Może parał się również przemytem dzieci? Scena, jaką wywołał na tym balu dobroczynnym nie wzruszyła mnie wcale, za to poczułam ogromną niechęć do głównego bohatera, że w swojej wojnie przeciwko burżujskim praktykom posługuje się dzieckiem jako tarczą i pociskiem zarazem (w tamtym momencie niczym dla mnie się nie różnił od tych Czerwonych Khmerów, którzy podali granat bobasowi).