Świat idzie naprzód, a Antoine Fuqua robi filmy po swojemu, jakby nie zauważył że od "Dnia Próby" minęły już ponad dwie dekady. Tak więc dzielny, niepokonany bohater "Equalizera" Robert McCall walczy w pojedynkę z całymi organizacjami przestępczymi, broniąc honoru prostytutki (w części pierwszej), mszcząc się na zabójcach przyjaciółki (w części drugiej) czy też chroniąc mieszkańców wioski, w której postanowił osiąść na stare lata (w części trzeciej). Szybki niczym błyskawica, mimo kilkudziesięciu lat na karku, jest w stanie bez problemu powalić kilku zbirów naraz i zniknąć niczym duch, zanim ktokolwiek się zorientuje co się stało. I pomimo jego bezwzględnej postawy wobec przestępców, nie zapomina też o zwykłych ludziach w jego otoczeniu. A to pomoże starcowi odzyskać zaginiony spadek, a to uratuje czarnoskórego nastolatka, którego w swoje szeregi próbuje wciągnąć lokalna gangsterka. Po prostu nadczłowiek... Rolą w tych filmach Denzel dołączył do grona podstarzałych aktorów, pokroju Liama Neesona czy Keanu Reeves'a, którzy mają swoje drugie pięć minut (ten drugi to nawet z dziesięć), łapiąc się do prostych jak budowa cepa, wysokobudżetowych akcyjniaków.
Tak na poważnie to wszystkie trzy filmy ujęły mnie swoją ponadprzeciętną prostotą (żeby nie powiedzieć łopatologią) i naiwnością. No bo jak brać na poważnie obraz, w którym bohater wyciąga nastolatka z mieszkania pełnego gangsterów, którzy właśnie namawiają go na zejście na złą drogę, po czym strzela mu wykład o tym jak to zmarnuje sobie życie, bo przecież jest utalentowany artystycznie i ma szansę coś w życiu osiągnąć. Albo mamy byłą prostytutkę, która czatuje dzień w dzień pod mieszkaniem McCall'a, żeby mu podziękować i powiedzieć jak to spotkanie z nim odmieniło jej życie na lepsze i że dzięki niemu już nie para się tym niecnym procederem. Momentami aż nie mogłem uwierzyć że to wszystko jest tak na serio. No ale może się czepiam, w końcu kino akcji powinno być nieskomplikowane i dostarczać czystej rozrywki. W sumie mimo całych ton ogranych chwytów w stylu "idący w zwolnionym tempie Denzel w strugach deszczu (no dobra, to była woda z systemu przeciwpożarowego), mający właśnie wykończyć ostatecznego złego, który przed momentem wymierzenia mu sprawiedliwej kary wykrzykuje: Who are You?!!", ogląda się to nie najgorzej. Dobry montaż, ładne zdjęcia, budżet widać że był, Denzel nadal w formie - czego chcieć więcej? Trochę mniej tandetnego moralizatorstwa, taniego efekciarstwa, dłużyzn na początku (wszystkie części rozkręcają się koszmarnie powoli) i byłoby jeszcze lepiej. Dla mnie 6/10