Na pewno jeden ze słabszych filmów Clinta (jak nie najsłabszy). Film
praktycznie o niczym, bo przecież nie można tutaj mówić o miłości do
zwierząt, ani pasji do myślistwa, ani o prezentacji kuchni filmowej.
Dałem 5/10 tylko z tego względu, że Clint swoją rolą trochę go wyniósł.
Nie da się mówić o wartości dzieła w oderwaniu od tego, kto na nie patrzy.
Można być zbyt słabym, zbyt płytkim, by film w ogóle mógł się wydarzyć — bo film nie istnieje na ekranie, tylko w człowieku, który go ogląda.
Jak większość filmów Clinta Eastwooda, ten też jest o mężczyznach, których już nie ma.
Próbuje zdefiniować ich kondycję, ich problematykę, ich charakter.
Są tu męskie teksty, męski punkt widzenia, zasady, honor, duchowość.
Jest rola — ojca, przewodnika — który opiekuje się stadem i wyznacza mu drogę.
Przeciwnika godnego siebie znajduje dopiero poza swoim stadem — w „elefancie”, w tym większym i silniejszym od siebie.
Bo w swoim świecie nie ma już z kim konkurować.
To historia o braku miejsca na ziemi dla mężczyzny w zmienionym świecie.
Nie jest już dziki, ale też nie jest udomowiony — jak jego przyjaciel.
To próba bycia w zgodzie z samym sobą, przeciwko światu.
Film dotyka momentu, w którym cywilizacja po raz kolejny próbuje romansować z pierwotnym, dzikim światem —
i jak zawsze, świat lubuje się w dobitnym wyśmiewaniu takich prób, wyciągając konsekwencje wobec dzikich.
Zawsze kończy się to tak samo — ich wyginięciem, infekcją słabości.
Jeden nie potrafi już sięgnąć swoich dzikich korzeni, drugi ginie, zarażony słabością, którą wpoił mu cywilizowany świat.
Jeśli ktoś mówi, że w tym filmie jest mało treści — to w pozostałych filmach Clinta nie znajdzie już nic. Bo tutaj dzieje się więcej, niż się wydaje.
To czarne serce okazuje się farsą. A mężczyzna zostaje odarty ze złudzeń..
Nie należy już ani do świata, w którym egzystuje, ani do tego, do którego tęskni. Ideał mężczyzny do którego aspiruje okazuje się nieosiągalny.