To jest temat, w którym swoje opinie na temat tego filmu będą wyrażać uczestnicy naszej „ZABAWY FILMOWEJ 2009”.
Chcesz dowiedzieć się na czym polega zabawa? Patrz tutaj: http://www.filmweb.pl/blog/entry/495808/ZABAWA+FILMOWA+2009.html#komentarze
Dyskusje z uczestnikami zabawy i komentarze do ich opinii są mile widziane.
UWAGA!
Poniższe komentarze mogą zawierać spoilery. Nie oglądałeś filmu, nie czytaj!
BILARD JAKO GRA STRACEŃCÓW
Każda gra jest dobra, dopóki chodzi tylko o mile spędzony czas lub prestiż. Kiedy do gry wchodzą pieniądze, kończy się zabawa, a zaczyna hazard. Główny bohater w filmie Rossena, niejaki Eddie Felson (grany przez znakomitego Paula Newmana), bilard traktuje jako coś, na czym można zarobić. Razem ze swoim partnerem, Charlsem, kroi frajerów z floty. Z małej floty. Niewystarczającej chciwości Eddiego. Młody gracz postanawia więc zmierzyć się z żywą legendą tego sportu i staje w szranki z Minnesotą Fatsem (pieszczotliwie nazywanym "Grubasem"). Eddie oskubuje Grubasa na osiemnaście kawałków, ale jego młodzieńcza duma nakazuje mu walczyć, dopóki Grubas nie powie: "Dość!". Charles stara się ostudzić zapał krewkiego partnera, nic jednak nie udaje mu się wskórać. W ten sposób Eddie, co wygrał, to oddał i jeszcze zrobił z siebie pośmiewisko. Co sprawiło, że Eddie dał ciała? Czy tylko temperamentny charakter i chore ambicje, czy może żądza pieniądza? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Uważam, że i to, i to.
Co robi po przegranej Eddie the Looser? Naciąga jakąś alkoholiczkę na tani bajer i wkupuje się w jej łaski. W ten sposób nie mając nic, ma nagle seks i dach nad głową. Rzecz jasna, spłaszczam całą historię. Bo okazuje się, że Eddiego i Sarę, bo tak nazywa się ta żeńska moczygęba, łączy coś więcej. Trudno powiedzieć co, ale nazwijmy to asekuracyjnie uczuciem bliskości.
Mamy potem jeszcze kilka gier w bilard (oczywiście zawsze na kasę, inaczej się nie liczy), połamane kciuki Eddiego i tragedię na końcu. Biedna mała Sarah targa się na swoje życie. Zgon. Kto zawinił? Czy "to był ten rodzaj kobiety", jak stwierdził zimny Bert na końcu, czy Sarah, widząc, że przegrywa z bilardem walkę o Eddiego, zrezygnowała z rywalizacji ostatecznie? I na to pytanie ciężko odpowiedzieć. Z boku człowiek sobie pomyśli: "Głupio tak się zabijać z tak błahego powodu". Być może jednak trzeba znaleźć się w położeniu Sary, by mieć prawo tak kategorycznie sądzić?
Suma sumarum, Eddie dopiero na sam koniec dostrzega, że to nie bilard był najważniejszy, ale Sarah. Trochę spóźniona refleksja. Eddie zostaje sam ze swoim kijem do gry, a bile beznamiętnie toczą się dalej.
Zaskoczył mnie ten film wybitnym aktorstwem. Pochwaliłem już Newmana, pochwalę i Piper Laurie. Bardzo dobrze zagrała osobę uzależnioną, ale z twardym charakterem (wiem, jak to głupio zabrzmiało). Chodzi o to, że nie jest to kobieta, która co chwilę się łzawi i musi opierać się o ramię Eddiego, by doczłapać do lodówki. To raczej Eddie potrzebuje Sarę. Pomaga mu ona, kiedy ten ma łapy w gipsie, nie załamuje się, kiedy Eddie wymierza jej policzek, pisze książkę. Rezygnuje dopiero na końcu. Bo Eddie nie potrafi odwdzięczyć się pomocą, ale woli grę w bilard. Kieliszek zaś nie jest najlepszym doradcą.
George Scott też zagrał kapitalnie. Na początku myślałem, że to zwykła ciota (sugerowałem się aparycją), ale potem okazało się, że to ciota do kwadratu. Żart. Scott gra Berta, drania, któremu zależy i na pieniądzach, i na upokarzaniu innych, co tak wzruszająco (naprawdę) zarzuciła mu nasza mała biedna Sarah (cytuję: "A jak już zabierzesz mu pieniądze, to chcesz jeszcze jego godność?"). Bert nie rehabilituje się aż do samego końca, kiedy już po śmierci Sary, żąda od Eddiego pieniędzy za wygraną w bilard z Minnesotą Fatsem (rewanż).
Jeśli chodzi o resztę postaci to nie były one aż tak ciekawe, by poświęcać im więcej miejsca. Ciekawa na pewno była ostatnia wymiana zdań Eddiego z Charlesem.
Fabuła nieschematyczna, ale są przestoje. Film trwa ponad 2 godziny i w zasadzie do końca nie wiadomo, czego od niego oczekiwać. Czy tylko ujrzymy grę w bilard, czy coś więcej? Okazało się, że coś więcej. Warto więc siedzieć i oglądać. Niemniej, jak powiedziałem, coś niecoś skróciłbym. Akcja mogła być dynamiczniejsza, ale to tylko takie moje gadanie.
Inne elementy filmu? Muzyki już nie pamiętam, pamiętam za to kilka zdjęć nakładanych. Jest to najbardziej przeze mnie nielubiany trick filmowy. Jestem jednak w stanie to zrozumieć, bo zdjęcia takie pojawiły się przy grze w bilard i dobrze oddawały upływ czasu.
Reasumując: dobry film. Może zabrakło czegoś mocniejszego (ja dziecko "Matrixa" i efektów spejcjalnych), ale treść wciąga. Głównie dlatego, że jest bardzo nieprzewidywalna, a aktorzy grają świetnie.
Mam pytanie: dlaczego Sarah przespała się z Bertem? Widać ją, jak wchodzi do pokoju Berta ubrana w zwykłą odzież, a potem widać ją w samej halce albo czymś takim. Pisze na lustrze: "perverted, twisted [i coś tam jeszcze]". Chwilę potem popełnia samobójstwo.
Nie wspominałem o tym w swojej opinii, ale gryzie mnie to. Czy przeoczyłem niuans? Bert proponował jej seks już na przyjęciu, wtedy oblała go wódką. Ale dlaczego ostatecznie zdecydowała się oddać mu? Wina alkoholu? Nie zauważyłem czegoś?
Po 1 - wywal trochę spojlerów, żart o Scottcie i dajesz to jako reckę :)
Po 2 - do dobrych ról dodałbym jeszcze Grubasa - co prawda rola nietrudna, ale facet wyszedł obronną ręką z porażki z Eddim, poszedł się umyć i go rozwalił :) Mimo to jakoś polubiłem faceta.
Z jednym się nie zgodzę, a właściwie nie zgodzę po części - film jest dynamiczny, ale tylko przy stole bilardowym (jako fan bilarda zakochałem się w przepięknych i mocnych uderzeniach, które wczoraj także podejrzałem w sequelu Scorsese). Bo kiedy wchodzi wątek miłosny to faktycznie robi się to trochę nudne, ciągnie się jak te flaki z olejem (Marty'emu wyszło to znacznie lepiej).
No i końcówka. To jest dobre pytanie. Może przez miłość do Eddiego. Znaczy wiesz - kobitka się zakochała, pomaga mu (to co pisałeś - połamane kciuki itd.), a Eddie coś do niej nie za bardzo. Do tego załamania mogło dojść podczas gry z tym kolesiem o dużą kasę (w końcówce ale nie z Grubasem tylko tym drugim) kiedy kazał jej się po prostu odwalić. A Scott pijawka wykorzystał sytuację. To takie luźne przemyślenia na temat końcówki, bo sam jakieś swojej konkretniej teorii nie mam.
W recenzje się nie bawię, bo pisać ich nie umiem (dodałem dwie do bazy, żeby zdobyć 10 punktów i móc wysyłać prywatne wiadomości). Poza tym powyższą opinię pisałem "na kolanie". Żeby zrobić z tego recenzję, to trzeba by to zredagować.
Jeszcze inna sprawa, że nie miałem zamiaru tak długo pisać. Samo wyszło.
Wracając do tematu - tak, Scott jak każdy facet wykorzystał okazję (zresztą sam czynił wiele, żeby do okazji doszło). A Sarah być może już po pocałunku Scotta (którego nie oddała) zdecydowała się na samobójstwo. No a przy okazji jeszcze dała się przelecieć. Totalna rezygnacja. Szkoda, bo lubiłem ją (uroda, wiecie, panowie ;p).
Pozdrawiam.
PS. Ty już dawałeś opinię do tego filmu, ale Ci ją skasowali razem z tematem Garreta, tak?
Taa, tylko, że była krótka - plusy, minusy i ogólne wrażenie. Też 7/10. Bardziej żałuję tej na temat East of Eden :(
film, który urzeka klimatem. opowiada o facecie pochłoniętym bilardem, który przegrywa w ten sposób (pośrednio) swoją miłość. świetna muzyka. świetne aktorstwo pierwszego drugiego planu. piękna opowieść o romantycznej (sic!) miłości, o pasji do bilarda i o bezwzględności ludzkiej natury. o ludziach którzy potrafią cieszyć się tym co robią i o tych, którzy czerpią przyjemność z wyzyskiwania oraz upokarzania innych.
@ Vin. nie wiem czy do dobrze rozumiem, ale w każdym razie nie zgadzam się co do "Koloru pieniędzy", który jest według mnie słabszy pod każdym względem, a najbardziej na poziomie fabularnym. tyle, że ma "lepsze opakowanie" muzyczne czy wizualne, ale to drugorzędne sprawy w tym wypadku.
a propos bilarda, zauważyłeś pewnie, że tu należało określić konkretną bilę i łuzę przy każdym uderzeni, albo wybrać opcję "safe" i nie wbijać nic. w sumie na takim poziomie zrozumiała modyfikacja. u Scorsese dominuje "9-tka" - nie bardzo mnie przekonuje, bo za duże znaczenie ma szczeście i pech.
@ amerozzo
Sarah przegrała z Bertem "walkę" o Eddie'go, może dlatego miała dość, pogodziła się ze swoją klęską. ale odchodzi z głową podniesioną do góry i chce przez to coś pokazać Eddie'mu czego być może on nie widzi. niby kolejne zwycięstwo Berta skoro poszła do niego do łóżka, ale chyba pyrrusowe - po tym zdarzeniu zmieni się ma o czym myśleć też Bert.
inna sprawa, że Bert i Sarah być może mają już jakąś wspólną przeszłość. wskazuje na to rozmowa w pociągu gdzie Bert sugeruje, że tego wieczora gdy Eddie przegrał z Grubym cała trójka (Ed, Sarah i Bert) była przy tym obecna.
W Bilardziście Eddie kiedy niszczy jakiegoś kolesia w klubie (potem łamią mu kciuki) też grają w dziewiątkę, mimo to wygrywa dziesięć razy z rzędu :)
Tytuł może sugerować, że to tylko film o sporcie, ale to coś znacznie więcej. Początek i koniec to dynamicznie ukazane partie bilarda. Środek może wydawać się czymś doczepionym na siłę i nie potrzebnym, ale to właśnie wątek miłości Eddiego i Sarah i wszystko co z niego wynika sprawia, że mamy do czynienia z filmem z górnej półki.
Fenomenalny Newman, znakomity Scott oraz Gleason. Trochę odstaje od nich Piper Laurie, która wprawdzie przez większość filmu spisywała się bez zarzutu, ale pod koniec jej gra nie potrafiła mnie przekonać i postępowanie jej postaci pozostaje dla mnie zagadką. Częściowo to wina scenariusza, częściowo właśnie Laurie, bo nie raz aktorka lub aktor swoją grą potrafili mnie przekonać do najróżniejszych rzeczy. Właśnie ten wątek z pójściem Sarah do łożka z Bertem i jej samobójstwo są najsłabszymi momentami filmu.
ocena 8+/10
Oglądałam Bilardzistę i tak samoistnie przychodziły mi do głowy porównania z Cincinnati Kid – pomimo że ten o pokerze powstał później, to nie wiem czemu sobie ubzdurałam, że są podobne i ktoś od kogoś zrzynał w kwestii przegrywania przez wygrywanie. Drugie oglądnięcie i wiem, że to wrażenie było bardzo błędne.
Piszecie, że wątek z Sarą był nudny itd On był wspaniały! Bardzo lubię takie historie miłosne – niestety :) Samo patrzenie na Piper i mam ciarki na plecach - sceny z nią podnoszą mi poziom endorfin w jakiś dziwny sposób :P
I jeszcze Goerge C. Scott – lubię tego aktora, gra tak wyraziście i w pewnym sensie komediowo (może przez to, że kojarzy mi się zawsze z Buckiem z filmu Dr. Strangelove).
W kwestii obsady nie dostrzegam słabych punktów, a same mocne. Z fabuły Rossen i Newman nie mogliby wycisnąć wiele więcej.
O bilardzie to może się nie będę wypowiadała, bo na tym kompletnie się nie znam. :) 8/10
zgadzam się z tobą. wątek miłosny, czy inaczej mówiąc wątek z Sarą był najciekawszy! no i aktorstwo bez żadnego absolutnie zarzutu - i to wszystkie popstaci które się pojawiły.
Garść truizmów: świetni Newman i Scott, bardzo dobre zdjęcia i scenografia oraz emocjonujące sceny gry w bilarda. Tyle o zaletach ;) Na minus niezbyt moim zdaniem udanie stopniowana dramaturgia: najlepsze, co w tym filmie, mamy na początku, czyli pojedynek z Grubasem z Minnesoty. Potem nieraz odnosiłem wrażenie, jakby akcja zmierzała donikąd. Scenariusz ogólnie zły nie jest, ale mógłby być jeszcze bardziej dopracowany.
6/10