Po wyjściu z kina miałam bardzo mieszane uczucia. Niby nie powinnam wymagać wysokiego poziomu artystycznego od filmu tego rodzaju, a jednak zawiodłam się. Istnieją pewne granice, po przekroczeniu których film staje się zwykłym kiczem.
Historia jest generalnie urocza - młody, wierzący w ideały i niebywale inteligentny Jonny (Pepper) opuszcza rodzinne jaskinie, w poszukiwaniu pożywienia dla swych ziomków. Wkracza w świat pełen niebezpieczeństw, tajemniczych bogów i bestii, którzy władają Ziemią w roku 3000. Mamy okazję śledzić nietuzinkową karierę tego młodego jaskiniowca. Z więźnia i pół-zwierzęcia staje się inteligentnym zbawcą Ziemi i rodzaju ludzkiego. I oczywiście nie należy zpaominać, że natchnieniem dla niego była Deklaracja Niepodległości....
Film ratuje jeszcze niesamowity John Travolta, jako machiavelliczny Psychoklop, istne wcielenie zła.
Do połowy "Bitwa o Ziemię" jest jeszcze znośna, ale potem, kiedy nastrój staje się podniosły, pełen sztuczengo patosu, niesposób nie oglądać tego filmu z coraz bardziej rosnącym zniechęceniem. Szczytem wszystkiego jest scena (prawie) końcowa, kiedy XX wieczna bomba atomowa niszczy planetę Psychoklopów, zdetonowana przez wspaniałego Carlo...
Nie wiem dlaczego tak krytycznie przyjęłam ten film, ale brakuje w nim przede wszystkim ironii, co przy takich widowiskach jest niezbędne...