Hołd złożony włoskim produkcjom giallo i ich najznamienitszym twórcom, ze szczególnym uwzględnieniem Argento i Fulciego. Znajdziemy tutaj również nawiązania do twórczości Briana De Palmy (choćby "Dressed to kill") czy też Romero. Produkcja jest niskobudżetowa, a jej amatorski rodowód niestety widać, zwłaszcza w grze aktorskiej (coś strasznego!) i technicznych niedociągnięciach. Sceny dialogowe są tu wręcz niestrawne poprzez swoją sztuczność. Ewidentny brak doświadczenia w prowadzeniu aktorów i komiczne wpadki nadrabiają twórcy entuzjazmem, który uwydatnia się w warstwie wizualnej, w bezpośredni sposób odwołującej się do dorobku twórcy "Profondo rosso". Sceny morderstw, choć ich wykonanie również miejscami kuleje, ujmują swoją stylowością i z reguły są naprawdę krwawe. Inaczej zresztą być nie mogło, jako, że autorzy kopiują tutaj także sposoby zadawania śmierci znane z klasyków z Półwyspu Apenińskiego. "Blackaria" tym samym sprawia spory problem przy ocenie, gdyż obiektywnie rzecz biorąc jest to pozycja zwyczajnie słaba. Jednoczesnie nie mogę jednak kompletnie zdyskredytować pracy panów Gaillarda i Robina - swoje dzieło poczynili z autentycznej pasji, w którą cięzko wątpić, obejrzawszy gotowy produkt. Zważywszy na skromne środki i fakt, że jest to debiutancka próba, jestem pełen podziwu dla pomysłowych kadrów i często błyskotliwego montażu. Najciekawiej bowiem się robi, gdy reżyserski duet nie próbuje opowiadać żadnej historii, a jedynie przeprowadza swe "eksperymenty formalne". Cała reszta: sceny kręcone za dnia (kłaniają się brazylijskie telenowele), kretyński wątek "okularowy" czy powtarzane do znudzenia ujęcia lustrzanych odbić - nadaje się do kosza.