Co jak co, ale nie da się przejść obok tego filmu obojętnie.
Oglądnęłam, no i...choć lubię Natalie Portman, choć przepadam za Jude'm Law i ta produkcja jest pewnie kawałem dobrej roboty...jednak, kurcze, nie potrafię być obiektywna.
Ten film nazwałabym "podcinaczem skrzydeł". Po jego oglądnięciu jakoś nie mogłam dowierzyć, iż istnieją tacy niezdecydowani ludzie w kwestii miłości. Możliwe, że zbyt emocjonalnie podeszłam do tego seansu, ale gdy usłyszałam wypowiedź jednego z bohaterów:
"- Będąc na delegacji rżnąłem prostytutkę. Anno, kocham cię".
No cholera, mnie aż ciarki po plecach przeszły.
I te dwa słowa zaczynające się na literki "k" i "c", które wciąż przeplatywały się przez poszczególne sceny. Aż czuć było to zepsute kłamstwo oraz płytkość wypowiedzianych słów.
Nie utożsamiam się z tym filmem kompletnie. Chyba nie dla mnie takie "hollywoodzkie" igraszki z uczuciami. Mnie ten film po prostu wystraszył.
Cóż, czyli na to wychodzi, że reżyser się postarał, bo zaiste we mnie wywołał zamierzony efekt;)