Dwight z własnego wyboru odizolowuje się od świata gdy zamordowani zostają jego rodzice. Po latach, gdy dowiaduje się, że ich zabójca wychodzi na wolność, postanawia wrócić w rodzinne strony by dokonać zemsty. Zabójca-amator wywołuje tym samym masę popieprzonych i trzymających za jajca sytuacji.
Niezaprzeczalnym atutem tej produkcji jest ospały, niemalże melancholijny, zostawiający czas na przemyślenia klimat rodem z "To nie jest kraj dla starych ludzi" (4/10) . Blue Ruin moim zdaniem oferuje jednak trochę więcej niż hit braci Coen, jako że akurat te konkretne kino zemsty jest podyktowane prostodusznością głównego bohatera. Jego brak obycia w mordowaniu pozwala widzowi się z nim w pewnym stopniu utożsamić, wywołuje skrajne emocje, pozwala go usprawiedliwić, nie neguje go, a zostawia decyzję widzowi... wręcz potrafi rozśmieszyć widza tragedią, a nieczęsto się to spotyka. Powolna praca kamery i montaż przedłużają całą przemoc w filmie dopóki staje się w 105% nieunikniona, a wyzwolenie napięcia jest wtedy nieporównywalne. Polecam.