Kulturalny pan w średnim wieku, w asyście wulgarnej, psychopatycznej małolaty zabija ludzi, bo są niemili, czyli Ostatni Sprawiedliwy w świecie multimedialnych zombie. Jest takie powiedzenie, że kobieta pobita przez męża po raz pierwszy, to ofiara. Pobita ponownie – to ochotniczka. Podobnie sprawa wygląda z Frankiem oglądającym telewizję i żyjącym „zepsuciem” tego świata (ah, jak patetycznie). Wystarczyło przełączyć na Animal Planet, zamiast robić z siebie masochistycznego cierpiętnika. Ten film to ani diagnoza społeczna, ani komediodramat, to tania kontestacja w rytmach „Sali samobójców” i innych filmów mainstreamowych, z ambicjami do stania się „alternatywą”. A o czym właściwie jest? Kiedy nie pokazuje słodkich scen duetu tatuś-córuś na wakacjach, mówi coś takiego: idolatria telewizyjnych gwiazdeczek jest be. Idolatria Alice Coopera jest cool, bo pan nosi długie włosy i nadużywa kosmetyków. Rzucanie się tamponami, wulgarność, brutalność i prostactwo w tv jest be. Robienie kina ze śmierci (vide: oglądanie samobójstwa) jest fajne. Wyśmianie kaleki jest be, władowanie magazynku w biegającego idiotę jest super. Świat jest zepsuty, zepsuta natomiast nie jest głupio-mądra nastolata sikająca w majty na myśl o śmierci szkolnej koleżanki i pchająca się do pokoju mordercy. Finałowa przemowa Franka przywiodła mi na myśl wzruszające, z kijem w zadku recytowane przemówienia z końcówki „2012”. Cóż, tak umoralniona nie czułam się już od dawna.
Jedno trzeba temu filmidłu przyznać: ale to raczej względna zaleta. Frank doskonale opisał słowami „dzieło”, którego jest bohaterem i samego siebie: „To nie prowokacja, to się sprzedaje. Zeszmacili się do granic, stali się komercyjni, bo ludzie dzisiaj chcą być szokowani”.
I tu właśnie mamy „God bless America”, czyli popcorn popchnięty łykiem coca-coli – łopatologiczna quasi-prowokacja, mainstreamowa alternatywa, film łechczący gusta buntowników w krótkich spodenkach.
Nie rozumiem i nie zrozumiem tak wysokiej oceny dla czegoś, co nawet nie jest przeciętne.
Właśnie oglądając go dochodziłem powoli do dokładnie tego samego wniosku... Mimo to łechtał moje haterskie uczucia względem społeczeństwa i podobał mi się :P To taki konflikt tragiczny.
Może w pewnym sensie jest. Ale jego istota jest przede wszystkim przedstawiona na końcu. To co mówił, co kazali mu powiedzieć reżyser/scenarzyści to czysta prawda. Sam po prostu dziękowałbym Bogu chyba codziennie, gdyby nie było tych wszystkich komórek z full bajerami, po ch*j potrzebnymi, tych kretyńskich programów, czy nawet internetu, gdzie roi się tak wielu idiotów, którzy niby udają idiotów prowokacjami, ale tak naprawdę to są debilami. Ludzie (osoby pewnie do 40 roku) wywyższają i wynoszą na piedestał największych kretynów. I to jest fakt. Przykładem tutaj jest np. ten blondyn, gracja, czy jak mu tam, gwiazda internetu, który zachowywał się jak jakiś niedorozwój. Ludzie z niego śmiali, mówili, że to idiota i w ogóle, a zamiast go więcej nie oglądać, bo po co patrzeć na kompromitującego się kretyna, to nie dość, że oglądali, robiąc mu wielką oglądalność, to jeszcze dawali "lubię to", a niby to taki debil...
Internet i masowa telewizja wykształciły tylu KRETYNÓW, DEBILI I BARANÓW, że to się nie mieści w głowie. Gdyby ktoś zobaczył to co się dzieje w internecie 20 lat temu to by nie uwierzył. A teraz to dla większości normalność. Głupota, to ku*wa normalność, to jest chore...
Choć nie popieram takiego rozwiązania jakie zadedykowali nam tutaj główni bohaterowie, to zgadzam się w większości z ich ambicjami, ideami i poglądami. Nie zgadzam się natomiast z tym epizodem o Alice Cooper...m.in.
Na moje oko, ta jego przemowa swoim patetycznym tonem bardzo dobrze nadaje się do Harców na Lodzie, Zostań Kimśtam. Kasia Cichopek mogłaby w tym tonie pocieszać klauna, który właśnie odpadł z konkurencji. I do scen finałowych filmów, w których prezydent USA tuż przed wysadzeniem całego świata w powietrze rzuca kilka wzruszających frazesów w eter. Głupio mądra mowa obliczona na to, żeby wycisnąć parę łez. Przemknęło mi nawet przez myśl, że film nie jest pamfletem na popkulturę i to wszystko, co się wokoło niej dzieje, ale na jej „zbuntowanych” kontestatorów... Śmiem twierdzić, że raczej kiepskim pamfletem na cokolwiek.
Co do Gracjana itp., to tylko kwestia medium. Kiedyś mieliśmy wioskowych głupków, przaśne wielkanocne misteria itp. Teraz tv i internet... Ale na rany Chrystusa, w necie nie trzeba oglądać Gracjana... Można za to wejść na google books albo podejrzeć, co widzi teleskop Hubbla. Dlatego wciąż uważam, że „kontestatorzy” mają tak naprawdę problem ze sobą, nie ze współczesnością.
Pozdrawiam.
Zawsze można sobie dorabiać teorię do "hamburgera" ale nie uważasz, że reżyser CELOWO zastosował zabieg "Film sam jest tym co rzekomo wyśmiewa"? np. po to żeby zdemaskować hipokryzję "mądrzejszego" widza i zakpić z jego braku konsekwencji (choćby w przekonaniach)? To trochę jak z Ich Troje - wszyscy krytykowali i nikt się nie przyznawał, że słucha - tymczasem zespół miał największą sprzedaż płyt ;)
Dopuszczam i taką interpretację. Zresztą już o tym pisałam, ale powtórzę – mimo wszystko to do mnie nie przemawia. Byłoby to na moje oko zaprezentowane widzowi w sposób zbyt łopatologiczny, prostacki. Ten film jest po prostu infantylny, niezależnie od tego, jakie treści usiłuje przekazać, dlatego pozostaje quasi-kontestacją, nie kontestacją. To jest trochę tak, jakby udawać, że Zmierzch to diagnoza społeczna. Może i coś mówi o dzisiejszej młodzieży, ale nie staje się z tego powodu diagnozą ani filmem ambitnym, pozostaje harlequinem, kiczem. „Przekaz” trzeba mimo wszystko w coś ubrać. W przeciwnym wypadku jest tylko dorabianiem teorii do byle jakich wypocin, właśnie do takiego „hamburgera”.
Mam nadzieję, że wysłowiłam się jasno – jestem chora i umysł mi szwankuje.
Rzeczowa argumentacja. Hmm... stan " świadomości" Amerykanów wskazuje, że być może potrzebują takiego "hamburgera" żeby zrozumieli przekaz? Nasza perspektywa jest zupełnie inna niż troglodytów, którzy szukają Francji w Australii albo myślą że Fidel Castro to piosenkarz. O właśnie jak komentarz Karn_Evil_9 poniżej
Gdyby to był film bardzo mocno uderzający w emocje: tkliwy, patetyczny... To i owszem. Ale jest raczej lekką komedią(?). Więc jeśliby zakładać, że jest edukacyjny i z przeznaczeniem dla głupków, to czy lekka komedia może skłonić głupka do refleksyjności?
A poza tym, nie wiem, nie wydaje mi się, żeby Amerykanie rzeczywiście byli takimi debilami, jak się ich przedstawia, ani że za tym filmem stała jakaś misja reżysera. Regularne oglądanie „Matura to bzdura” może człowieka wyleczyć z pogardy dla Amerykanów.
Cwanosc tego tworu polega na tym, iz pokazuje to co chcemy widziec. Film do kotleta nie wymagajacy grzebania w 3 dnie; zaspokajajacy drzemiaca w wielu chec uzasadnionego mordu. Zabijanie jest zle i nas obrzydza ale kiedy zabija np. facet komu zamordowali rodzine [prawo zemsty] rodzice ktorym zamordowano syna [torturowani] to uzasadnienie pozwala nam delektowac sie smiercia - choc przeciez to nie nasza zemsta. Film nie przekazuje nic absolutnie poza zbedna krytyka pop kultury. Kultura "niska" istniala zawsze i wszedzie. Rozwoj mediow jedynie unaocznil jej skale - to skutek nie przyczyna. Nikt nie kaze nam ogladac telewizji, sluchac marnego radia, kupowac iphona, a dzieci tez mozmy wychowac sami zamiast podlaczac je do sieci. Tak wiec film mial spelnic role rozrywkowa i ja doskonale spelnil - takie bylo zalozenie. Przy czym argument finansowy takze pozostaje zasadny. Nie oczekujmy od swini, ze znacznie znosic jajka.
Mam teorię na temat tego filmu. Musimy pamiętać na jaki rynek jest przeznaczony. Myślę, że te wszystkie prawdy o współczesnym świecie można było przekazać w formie dramatu, może komedii obyczajowej, bez tego całego show i „orgii zabijania”. Innymi słowy można było na ten temat zrobić film znacznie mądrzejszy. Tylko że wtedy taki film mógłby nie wyjść z podziemia, mógłby być cenionym obrazem i święcić tryumfy na niezależnych festiwalach, nigdy nie przebić się do meainstreamowych kin. A ten film musi być mainstreamowy! To jest film, który ma dotrzeć do idiotów oglądających te wszystkie chore telewizyjne programy. A tacy ludzie nie zawitają na festiwal w Sundance. Ten film opowiada prawdę o współczesnym świecie łopatologicznie bo ma dotrzeć nie do ludzi, którzy zdają sobie sprawę z debilizmu reality show i ich gwiazd. Ten film ma dotrzeć do fanów tego typu rozrywki. Reżyser używa języka, który ma być zrozumiały dla pewnych typów widzów a jednocześnie chce im coś przekazać. Oczywiście mógł pójść w druga stronę i zrobić film całkowicie na serio, ale Bobcat Goldthwait jest komikiem, posłużył się więc konwencją, która jest mu najlepiej znana. Moim zdaniem reżyser puszcza oko do tych wszystkich, których mierzi poziom dzisiejszej rozrywki a jednocześnie próbuje coś wytłumaczyć tym, którzy ją kochają.
A ja myślę, że film został zrobiony w tym samym celu, w którym robione są wszystkie inne filmy (prócz kręconych dla zabawy tudzież przez pasjonatów) – dla kasy. A ponieważ przeciętny klient hamerykańskiego kina jest podobno nastolatkiem ze slumsów i z awersją do nauki, więc został nakręcony tak, żeby nastolatek się wzruszył, zadumał nad zepsuciem tego świata, westchnął z dumą, bo on to jest inny i rozumie, po czym polecił kumplom.
Lubię mainstreamowe filmy, lubię kiczowate filmy, wiadomo, gdyby człowiek karmił się tylko ambitnymi filmidłami, wielką „sztuką” to by się w końcu tym udławił i zasnął z nudów. Nie zarzucam „God Bless America” tego, że nie jest alternatywny, tylko tego, że udaje alternatywe, podczas gdy jest po prostu (moim skromnym zdaniem) byle jakim filmikiem obliczonym na takiego młodego widza z wielką potrzebą aspirowania do alternatywy.
Mnie tam facet nie rozbawił.
Wszystko zależy od punktu widzenia. Tobie film się nie spodobał więc wymieniasz jego wady, mi się spodobał więc wymieniam zalety. Tak się składa, ze są to te same cechy: „łopatologiczne” teksty, brak realizmu postaci, wkładanie w ich usta okrągłych, patetycznych, ładnie brzmiących sloganów. To jest satyra, która nie miała aspiracji do bycia filmem alternatywnym, nie wiem skąd ten pomysł. Nie można tego filmu traktować serio. To nie jest przypadkowe, że bohaterowie są tak przerysowani. Są jak schematyczne postacie mające ułatwić zrozumienie pewnych mechanizmów. Przecież nawet ta gadka jakim to wyjątkowym artystą jest Alice Cooper nie jest na serio. Lubię Coopera, ale nawet ja przyznaję, że w latach 70. Był jak najbardziej mainstreamowym muzykiem, ze skłonnościami do przesadnego szokowania. Czyli robił to samo co dzisiejsze gwiazdy.
I może masz sporo racji gdy piszesz, że film pamfletuje głównych bohaterów. Roxy jest dziecinna, patrzy na świat oczami (nieco przerośniętego) dziecka jej pomyślunek jest prosty. Frank jest zmęczony życiem, wszystko go denerwuje nie tylko dlatego, że jest denerwujące ale także dlatego że on balansuje na granicy ciężkiej depresji. My poznajemy poglądy tej dwójki. Patrzymy na otaczający ich (ale w gruncie rzeczy także nas) świat. Wydaje im się, że są lepsi od tego świata ale czy mają rację? I czy reżyser miał na celu przedstawić ich jako wybitne jednostki? Przecież jedynym sposobem jaki znajdują na zmianę rzeczywistości jest rozwiązanie ostateczne, tym samym mało inteligentne. Zresztą bohaterowie, strzelaniny to tylko pretekst do opowiedzenia kilku prawd o świecie.
Jasne, to co piszesz, brzmi zupełnie sensownie. Ale ostatecznie film gra na czyichś emocjach, albo i nie i oceniamy go wcale nie na podstawie jakiegoś tam intelektualizmu. Zakładam, że istnieje możliwość, że film jest w rzeczywistości żartem z ludzi takich jak Frank i Roxy, ale ta kpina akurat do mnie nie trafia. Szczerze mówiąc protest przeciwko popkulturze w ogóle do mnie nie przemawia, idea TAKIEGO buntu przeciw społeczeństwu to coś przeciwko czemu się... buntuję. Frank wyśpiewuje starą legendę o „złotym wieku” ludzkości, chociaż jest gorliwym konsumentem naszego wieku. Takie prawdy mnie śmieszą i tyle.
Okropnie mi się ten film nie podoba, cytując Ludwiczka. Okropnie mi się ta „diagnoza” nie podoba.
Pozdrawiam :)
ode mnie film dostał 5/10. w sumie to wyłącznie za monolog głównego bohatera w biurze. samo przesłanie filmu oczywiste od pierwszej sceny, a mimo to twórcy w każdej kolejnej uparli się jeszcze i jeszcze wyeksponować i wyjaśniać, o co tak naprawdę tu chodzi. plus męczące momenty, kiedy duet bohaterów raz po raz wylicza, kogo i za co chcą odstrzelić. naprawdę? przecież każdy z nas ma taką swoją shitlistę. co to wnosi do szeroko pojętego przesłania obrazu? słowem: film bardzo nierówny, naciągany, w warstwie psychologicznej niedopracowany i przez to mało wiarygodny. do "upadku" w ogóle nie ma doskoku
Wszystko pięknie, tylko kto i w którym momencie powiedział Ci, że główny bohater jest wyjęty spod igły kpiny, spod sarkazmu? Skąd wniosek, że jest pozytywną postacią, a nie żałosnym, przytłoczonym nie tylko zewnętrzną beznadzieją, ale też wewnętrzną bezsilnością wobec własnej nieporadności, safandułą?
Obniżasz filmowi notę do połowy wartości tylko dlatego, że założyłeś sobie - nie bardzo wiadomo, czemu - płaski, jednostronny obraz Franka. Odbierasz filmowi walor komedii, bo sam sobie na złość wyjmujesz możliwość obśmiania również głównego bohatera. To nie ma sensu.
Wszystko pięknie, ale kto i w którym momencie powiedział Ci, że ja powiedziałam, że bohater jest, tu cytat: „ wyjęty spod igły kpiny, spod sarkazmu”? Jak już przeczytasz powolutku moje wypowiedzi, cała ta sprawa może nabierze odrobinę „sensu” i dla Ciebie.
Sugestia o tempie czytania Twoich wypowiedzi nie była zbyt miła i nie przystaje do reszty....bardzo ciekawych spostrzeżeń.
Tak na malutkim marginesie.
Masz rację – brakuje mi finezji i cierpliwości wobec osób, które de facto dyskutując z drugim człowiekiem, usiłują dyskutować same ze sobą. Wrażliwych przepraszam.
Nie dyskutuję ze sobą - próbowałem dyskutować bardzo z tobą. Jak widać jednak nie znosisz sprzeciwu i krytyki. Nie będę cię zatem gnębił. Swoje zdanie z poprzedniego wpisu podtrzymuję. Karcisz film za założenia, które sam sobie na wstępie czynisz. Coś, co jest obśmiane wprost przez bohaterów potrafisz włożyć między klamry ironii, natomiast samego bohatera już nie potrafisz i traktujesz poważnie jak świętego cielca. Przy takim założeniu ocena filmu i jego skarcenie nie mają żadnego sensu.
Jak bardzo nie znoszę sprzeciwu, możesz sobie przeczytać powyżej, np. tam, gdzie sobie słodko rozmawiamy z Karn_Evil_9. Tam też odsyłam w kwestii mojej opinii i moich założeń, które niewiele mają wspólnego z tym, co usiłujesz mi imputować.
Ja niczego nie imputuję. Po prostu czytam czarno na białym, co napisałeś. Bierzesz każdy dialog i zdarzenie z tego filmu dosłownie, jakby to miał być dokumentalny przekaz. Jeśli Roxy wygłosiła mowę pochwalną o Alice Cooperze, to dla Ciebie staję się automatycznie przesłaniem filmu, zdaniem reżysera, scenarzysty i w ogóle podstawą krytyki treści. Ciężko z czymś takim dyskutować. Raczej należałoby się pochylić nad kwestią interpretacji - znaczenia tego słowa i późniejszego jego wprowadzania w życie, bo zupełnie to pomijasz. Po prostu chłoniesz rzekome przesłanie.
Wygląda na to, że o moich poglądach wiesz więcej, niż ja samA. I wiesz to „spomiędzy wierszy”. Dla mnie to koniec rozmowy. Nie będę polemizować z zarzutami oderwanymi od moich wypowiedzi. Jeśli chcesz rozmawiać ze sobą, co uparcie czynisz mimo dość dosadnych aluzji – rób to do lustra.
Skoro tak nie myślisz, to jest jeszcze jedna możliwość - masz kłopot z artykułowaniem swoich myśli i faktycznych odczuć. Jedno z dwóch. Niezależnie od wyniku nadal nie rozumiem, z jakiego powodu można za to winić odbiorcę treści?
Kolejny raz stwierdzam, że nie ma bardziej wytrawnych filmoznawców, niż filmwebowicze. Nie da się ich zadowolić.
Żałośni krytykanci.
Powoli! Przecież ten film nie namawia nikogo do tego by kogoś zabić. Każdy wie że Ameryka przeciwnie niż Europa toleruje bardziej krew w scenie niż seks. dlatego pod kopułom trochę ironicznej brutalności przedstawia kilka problemów kultury masowej. Bohater karci bezmózgi ale czyni to w taki sposób bo niema nic do stracenia. Film nie mówi "zabijaj idiotę" a raczej "sprawdź czy sam nie jesteś idiotą"
Ja za to nie piszę nic o namawianiu do zabijania, za to wiele o tej „kopule”, o tym „karceniu”.
sorry ale tak zrozumiałem słowa "Wyśmianie kaleki jest be, władowanie magazynku w biegającego idiotę jest super. "