Tytuł powinien brzmieć "Michał Szpak i banda półgłówków podbijają świat" chociaż myślę, że nawet Michał Szpak lepiej zagrałby Freddiego.
Zero dramaturgii, papierowe postacie, płytka fabuła i pretensjonalne dialogi. Cały nacisk został położony na idealne odwzorowanie ustawienia kubków na fortepianie podczas koncertu Live Aid i inne nieistotne szczegóły. Natomiast historii brak jakiejkolwiek głębi, puenty lub chociaż istotnych ciekawostek z życia zespołu. Zamiast tego otrzymujemy do bólu przerysowanego bohatera głównego (niczym z kabaretu) i grupę statystów, wcielających się w pozostałych muzyków.
Jedyny plus, to że zażenowanie tym filmem zmotywowało mnie do założenia konta na Filmwebie :-)
zgadzam się w 100% Dla fana Queen to rozczarowanie. Widać że twórcami byli pozostali członkowie, którzy chcieli się dowartościować i pokazać że Freddie bez nich był nikim, a tak naprawdę było odwrotnie
Popieram.Moze po wszystkich ochach i achach miałam wygórowane oczekiwania. Nie był zły, ale zdecydowanie nie taki fantastyczny jak wszyscy mówią. Moim zdaniem potraktowany po łebkach, za dużo naraz chyba chcieli wcisnąć i wyszło tak sobie. Nie zaangażowałam się emocjonalnie prawie w ogóle.
Dziękuję za twój komentarz. Ja początkowo oceniłem ten film wysoko (8), bo sprawił mi dużą przyjemność dzięki tej podróży w przeszłość, do lat młodzieńczych i znakomitemu przedstawieniu występu Queen na koncercie Live Aid. Natomiast przy drugim oglądaniu, jego wady stały się dużo wyraźniejsze. Teraz, po obejrzeniu "Rocketmana", jeszcze stracił w moich oczach. No ale mimo wszystko nie zgodziłbym się, że jest zupełnie tragiczny.
Dokładnie - "Rocketman" to idealna przeciwwagą dla "Bohemian Rapsody". Przecież to filmy tematycznie wręcz bliźniacze, osadzone blisko siebie w czasie, idealne do porównania a tak różne.
Chciałem o filmie napisać posta, ale mnie kolega w stu procentach wyręczył. Brawo. Lepiej trudno cokolwiek napisać.