Kiedyś jakaś mądra głowa na filmwebie napisała, że widz w ciągu kilku pierwszych chwil seansu
ocenia z jakim typem filmu ma do czynienia i według tego nastawia się na dalszy odbiór.
Tu zaczynamy od podrzynania gardeł leżącym ofiarom przez rzezimieszków. Myślę sobie - będzie realnie.
OK, dalej fabuła rozwija się nieśpiesznie, powoli, czyli tak realnie. Wszystko pasuje. Powoli widz (ja) zaczyna
się zastanawiać, czy do wyprawy w ogóle dojdzie, bo coś minuty uciekają, a tu wiele się jeszcze nie stało.
A jednak - do wyprawy dochodzi. Panowie jadą, gadają i wszystko jest jak najbardziej realne. Fajnie.
Ostatnie 30 minut, to to, na co widz czekał. Jest już przygotowany, że będzie realnie. OK, jest realnie. Nie
ma krzyków, nie ma hałasów - ot kilka chwil i kilka trupów gotowych. Też całkiem OK. Następnie zaczyna się scena w jaskini.
Wszystko jakieś dziwne się robi. Indianin-troglodyta przystawia słupek - swoją drogą pięknie ociosany do jamki - celi, a
silny chłop, jakim jest grany przez Russela szeryf nie może tego odepchnąć (później pan O'Dwyer to robi bez wiekszego wysiłku).
Zaczyna śmierdzieć umownością, a miało być realnie.
Dalej - biorą chłopaka, a ten bez walki daje się rozerżnąć na pół - krwawa scena. Po co ona jest? Nie wiem, powiedziałbym, że było to
według albo reżysera albo scenarzysty clue całego filmu. Faceta rozrywają na pół, co ciekawe trzymając za nogi.
Ja się pytam, czy facet nie miał stawów biodrowych?
Ale miało być realnie. Jedziemy dalej, mamy parę scen z przywdódcą stada i możemy go sobie obejrzeć. Ponabijane
kły i inne artefakty w twarzy. OK, ale miało być tak realnie. Następnie bohaterowie otruwają troglodytów opium.
Ooo, super pomysł. Bardzo fajne.
Nasz porzucony po drodze bohater dociera do wroga. Wydłubuje z szyi(?) troglodyty biżuterię żony.
Następnie przypiera atak na jaskinię wroga. Nie wiem, jak się tam wspiął, bo przecież jama jest wysoko (widzimy wcześniej, jak wciągają linami ofiary),
ale dobra, niech będzie. Parę strzałów i kilka cięć i po jatce. Podoba mi się, znowu realnie.
Szeryf - honorowo zostaje (nie ma siły wstać, bo ma dziure brzuchu, ale starczyło mu siły na odrąbanie głowy przywódcy), aby dokończyć sprawę.
Reszta ucieka, po drodze mijając jeszcze dwie ciężarne z kołkami w oczach.
Tak z grubsza. Teraz analiza.
Pytanie zasadniecze - jakim cudem drugi rzezimieszek uciekł takim złym i morderczym złasom, skoro mieli go na widelcu w pierwszych scenach?
Jaką drogą jechali źli, że tak bardzo odsadzili pościg (zdążyli zeżreć rzezimieszka ~80kg mięsa na 12 osób)? Dlaczego wcześniej nie widać było śladów kopyt?
Gdzie podziały się dzieci w plemieniu? Tylko ciężarne i dorośli?
Kanibalizm rytualny był obecny w wielu kulturach prymitywnych, ale żeby jeść tak cały czas? Ktoś to jeszcze łyka?
Według mnie autorzy próbowali naśladować dzisiejsze dążenie do realizmu i oldschoolowe, modne obecnie budowanie klimatu, ale
zabrakło samego realizmu. Nie można robić filmu, który jest skrzyżowaniem czegoś super realnego z zupełnie odrealnionymi horrorami.
To łamie konwencję. Oszukuje widza.
Pamiętajmy, że gra jest dopóty dobra, dopóki każdy gra wg zasad. Scena z ciężarnymi zerżnięta z ostatniego MadMaxa.
Daję 6. Film jest niezły. Ma dobre akcenty, ale jakby mnie ktoś zapytał, czy warto poświęcić kase na bilet do kina/płytkę DVD i 2 godziny czasu, to bym powiedział, że nie.
Pozdrawiam.