niezbyt entuzjastycznie podeszlam do tego filmu. Nie dlatego, ze nie lubie Borata, (bo lubie), nie dlatego, że nie lubie Aliego G (bo rowniez lubie), ale dlatego ze chcialam swoja druga polowke zaciagnac raczej na nieco inny film. Wybralismy sie na to i msuze przyznac, ze nie zaluje. Humor, ocierajacy sie o granice dobrego smaku, absurd, a jednak ubawilam sie prednio. Byly nawet chwile grozy (tradycyjny afroamerykanskie imie O.J., czyli po naszemu samobojstwo w otoczeniu murzynow), taniec penisa (co na to cenzura? ;)) i malutkie dzieci, ktore potrafia operowac ciezkimi sprzetami i je uwielbiaja (sic!).
Generalnie nie jestem jakas dewotka, nie robie tez z siebie jakiejs wyzszej arystokratki, czesto bylam zazenowana, ale generalnie wciaz sie smialam, obserwujac bezczelnosc glownego bohatera. Dzielo nie jest wybitne, na pewno nie jest arcydzielem, ale na pewno warte obejrzenia i, jak dla mnie stokroc lepsze od Borata spiewajacego hymn Kazachstanu do amerykanskich nut :)