Myślałem, że trafię na kolejnego, post-apokaliptycznego gniota, który po 20 minutach będzie
tak przewidywalny, jak Prezes Jarek :) A tutaj pozytywne zaskoczenie! Po pierwsze
zaliczyłbym ten film do kategorii thriller psychologiczny, a nie SF. Atomówka i wszystkie
epizody poza schronem, są tylko tłem dla głównej fabuły filmu. Jeżeli ktoś oczekuje, że
otrzyma odpowiedzi na pytania kto, skąd i po co, i będzie poprowadzony za rączkę od A do B,
to się rozczaruje. Główna akcja filmu skupia się na losie i zmianach zachodzących w
głównych bohaterach, zamkniętych w schronie i próbujących przetrwać katastrofę. Cała
reszta jest tłem i nie ma znaczenia. Film podobał mi się z kilku powodów:
- klimat - klaustrofobiczny i mroczny
- gra aktorska - szczególnie rola Michaela Eklunda
- impuls do przemyśleń nt. wartości takich pojęć , jak człowieczeństwo, zasady i uczucia w
obliczu sytuacji bez nadziei
- ścieżka dźwiękowa
Gorąco polecam :)
Co do zarzutu, że nie wszystko jest wyjaśnione.
To kwestia różnicy w podejściu do robionego kina SF. Mam wrażenie, że ludzie przyzwyczaili się do tego, by dostawać odpowiedzi na talerzu i móc oglądać takie filmy z szerszej perspektywy. Dostajemy zagadkę: kto, co, dlaczego, która w trakcie filmu powoli się wyjaśnia. Nieważne, że tym wyjaśnieniom brakuje logiki, ważne, że wiemy wszystko. Film ma początek, rozwinięcie i przede wszystkim zakończenie, więc po seansie rozumiemy strony konfliktu i co się wydarzyło.
W tym filmie nie wiemy nic albo prawie nic. Pokazuje się nam historię z perspektywy grupki uwięzionej w piwnicy. Nie znamy początku ani podłoża konfliktu. Wzrokiem sięgamy tylko tak daleko jak nasi bohaterowie. Nie pojawia się głos narratora wprowadzający nas w szczegóły zagrożenia, ba... nie ma nawet chwytu z telewizyjnymi, czy radiowymi transmisjami rozszerzającymi nam nieco pole widzenia. Twórcy do końca są konsekwentni i za nic mają nasze oczekiwania względem łatwych rozwiązań.
Muszę powiedzieć, że taka forma scenariusza bardzo mi się podoba. Ten trend, który zapoczątkował "Projekt Monster", daje duże pole manewru, bo nie trzeba na każdym kroku wyjaśniać widzowi, co na ekranie widzi i dlaczego. Niektórzy powiedzą, że to droga na łatwiznę. Pewnie i tak, ale ja wolę takie podejście, które umożliwia mi dochodzenie do własnych wniosków, niż żenujące rozwiązania.