Film z 1962, nakręcony na 70mm taśmie w formacie takim jak choćby Ben-Hur prezentuje się imponująco od strony technicznej (szkoda że już jakość blu-ray za Ben Hurem zostaje sporo w tyle), piękne widoki, ładne zdjęcia, robiące wrażenia ujęcia morskie, w tym te z wykorzystaniem efektów specjalnych, jest na co popatrzeć; zresztą film z 1984 też nie budzi zastrzeżeń pod tym względem. Są jednak dośc istotne różnice między "Mutiny on the Bounty", a "The Bounty". Wydarzenia przedstawione w filmach opierają się na faktach, z tym że film z Gibsonem jednak jest tym faktom zdecydowanie bliższy. Obydwaj głowni bohaterowie przedstawieni są w odmienny sposób, a i relacje między nimi zachodzące w jednym i drugim filmie to zupełnie inna bajka.
Kapitan Bligh AD 1962 to typowy czarny charakter, od początku do końca przedstawiany jako okrutnik mający gdzieś wszystko i wszystkich poza własnymi celami, natomiast Bligh-Hopkins to po prostu człowiek, którego okoliczności stopniowo zmuszają do sięgnięcia po nieco bardziej radykalne metody postępowania, aż w końcu zachodzi trochę za daleko. Również Fletcher-Brando i Fletcher-Gibson to dwie różne postacie. Pierwszy jest wyższy rangą niż drugi, a i charakter ma nieco odmienny, z początku luzacki wręcz, żartujący, po buncie wpada w strasznego doła. Gibson jednak bardziej przekonująco wyraża emocje (scena konfrontacji z kapitanem podczas buntu jest nimi mocno naładowana), no ale w wersji z 1984 roku Bligh i Christian to niemal przyjaciele, którzy znali się już wcześniej, a których okoliczności stawiają przeciwko sobie, w poprzedniej wersji poznają się dopiero na pokładzie i od początku nie pałają ku sobie sympatią. Wątek romansowy wypada zdecydowanie na korzyść wersji z Gibsonem. Fletcher-Brando nie wydaje się w ogóle być specjalnie zakochany, kobietę zostawia bez problemu, a gdy ma okazję do niej wrócić siedzi w swojej kajucie mając wszystko w dupie, aż ona sama do niego przychodzi potem narzucając się by ją zabrał ze sobą. Gdy potem w końcu stwierdza że ją kocha, adekwatnym komentarzem wydaje się być: "serio?".
Obydwa filmy lubię, ale nowszą wersję bardziej. Szczególnie ze względu na ciekawiej w niej zarysowane relacje między bohaterami, którzy nie są jednoznacznie źli/dobrzy.
Wersja nowsza to w tym wypadku wersja lepsza.
PS. jest jeszcze wersja z 1935 z Clarkiem Gable, ale nie widziałem (lub widziałem zbyt dawno by coś z niej pamiętać, więc się o niej nie wypowiadam).
Dzięki za analizę. Zastanawiałem się właśnie którą wersję obejrzeć i Twój komentarz bardzo się przydał.
proponuje obejrzeć obie wersje, nie które różnice warto sobie porównać. (np postać kapitana zupełnie inna jak już zresztą opisał to Gieferg, ale obie kreacje naprawdę ciekawe)
Obejrzałam wersję z Gibsonem i zdecydowanie wolę wersję z Brando - wszystko jest w niej lepsze, gra aktorów, scenariusz, rozwijająca się akcja, widoki.
Mam podobne zdanie. Chociaż Hopkins zapisał się nad wyraz pozytywnie w mojej pamięci.