Luc Jacquet po sukcesie swoich filmów o faunie postanowił w końcu poświęcić jeden florze. Za bohatera posłużyły więc wielkie i tajemnicze lasy tropikalne, a narratorem został przyrodnik Francisa Hallé, od zawsze pasjonujący się... drzewami. Jego predylekcja nie do końca spotka się z pełnym zrozumieniem widzów (na przykład mnie), ale okazuje się być aż tak szczera, że potrafi on mówić w nieskończoność o miłości do przyrody.
Film ubarwiono całą masą ciekawostek, pięknymi ujęciami i genialną muzyką. Ten ostatni atut rozbrzmiewa mi w głowie nawet teraz, 3 dni po seansie. Dla niej warto zostać na napisy końcowe, nawet jeśli "Był sobie las" nie zaskarbił sobie waszej uwagi.