Mimo iż nie jest to jego największy film, brytyjski reżyser potwierdził nim swoją wielką klasę. Reżyseria jest konsekwentna od samego początku do samego końca i gdyby ktoś włączył mi ten film nie mówiąc co to jest za tytuł i kto się pod nim podpisał, pewnie i tak stwierdziłbym, że bardzo przypomina właśnie kino Davida Leana. Rzuca się w oczy dbałość o detale, perfekcyjna stylizacja oraz wybitne zdjęcia wzmacniające wizualny rozmach filmu - a ten jest gigantyczny. Kilka scen, to już klasyka: cały prolog i spacer Rosy po plaży, sposób w jaki kamera pokazuje przybycie majora, pierwsze spotkanie majora z Rosy i jego nagły atak choroby wywołany traumatycznymi wspomnieniami związanymi z wojną, odważna scena miłosna kochanków (fragmenty pajęczyny falujące na wietrze, oznaczające splecione ciała kochanków w miłosnym uścisku - genialne), maż Rosy wyobrażający sobie na plaży w jaki sposób żona go zdradza, wydobywanie ładunku broni podczas sztormu. W tych scenach od razu widać cały geniusz reżyserski Leana.
A zatem co zawiodło? Może ambicje Leana, który zamierzał stworzyć wielkie arcydzieło? Może aż za bardzo się starał? Długi czas trwania nie jest w tym przypadku błędem, ale da się zauważyć, że w niektórych miejscach ta opowieść powinna zawierać ciekawsze zdarzenia na ekranie. Na szczęście jest to film o ważnych tematach, osadzony w polityczno-historycznych realiach. Diagnoza jaką Lean stawia na końcu jest słuszna: ostracyzm społeczny jest bolesny, zwłaszcza wówczas, gdy jest niesprawiedliwy. Solucja? Zostawienie wszystkiego za sobą i trudna próba zbudowania wszystkiego raz jeszcze od nowa w zupełnie innym miejscu.
Role. Co tu dużo gadać, u Leana zawsze było wielkie aktorstwo (Guinness w "Moście na rzece Kwai", O'Toole w "Lawrensie z Arabii", Steiger w "Doktorze Żywago", Judy Davis w "Podróży do Indii"). Nie inaczej jest w przypadku "Córki Ryana". Pozytywnie zaskakuje Robert Mitchum, obsadzony w roli spokojnego nauczyciela, a jakby tego było mało, zostają mu przyprawione rogi. Barry Foster, pamiętny "Krawaciarz" z "Szału" Hitchcocka", tutaj występuje w roli charyzmatycznego lidera bojowników o niepodległość Irlandii i jest bardzo wiarygodny. Najciekawszą postacią i chyba najsensowniejszą jest ksiądz, rewelacyjnie zagrany przez Trevora Howarda. Kochanek, major - widać, że Lean szukał do tej roli przystojniaka. I znalazł. Nie jest to wielka rola, ale na całkiem niezłym poziomie. Dobrze zagrane zamknięcie się tej postaci na świat. Sarah Miles jako Rosy nie tylko ma piękną buzię i ładne oczy - ma coś jeszcze, coś czego nie ma większość dzisiejszych ślicznych "aktorek". Mowa o dużym talencie.
"Córka Ryana" na poziomie reżyserii, to prawdziwa uczta dla wytrawnego widza. Fabuła także układa się w intrygującą całość. Dłużyzny widoczne, ale na szczęście idzie wytrzymać. Lean miał swój własny i wyjątkowy styl. To widać w "Córce Ryana", być może najpełniej z jego wszystkich filmów.
Na pewno nie jest to ocena najwyższa z możliwych :) Dałem 7/10. Zastanawiałem się nad przyznaniem ośmiu gwiazdek, jednak ostatecznie doszedłem do wniosku, że Lean mógł niektóre sceny wyciąć, aby fabuła stała się bardziej zwarta i płynna. Ale tak jak napisałem, reżyseria Leana w tym filmie jest niesamowita :) Natomiast scenariusz powinien być lepszy.
Wspomnieć jeszcze należy o oscarowej roli Johna Millsa. Zagrał tak jakby naprawdę był upośledzony. Większość scen z nim miała charakter komediowy co dodało urozmaicenia do nudnej momentami fabuły filmu.
Rzeczywiście świetny film, który - mimo upływu czasu - niewiele się zestarzał. Może poza postacią katolickiego księdza, który w tak pozytywny sposób nie mógłby dziś zostać pokazany w kinie z uwagi na polityczne słuszniactwo. Ale np. scena erotyczna wydaje się b. śmiała, jak na rok 1970. Zaskakuje operowanie scenami plenerowymi, które nie było chyba tak powszechne w tym czasie. Antyangielskie i patriotyczne nastroje na irlandzkiej prowincji pokazano, jakby to był film irlandzki a nie brytyjski. Plus, rzeczywiście, świetne aktorstwo. Bardzo nowoczesne jest także operowanie obrazem a nie dialogami, których w filmie jest niewiele. Taki mało teatralny sposób narracji filmowej przypominający np. "Bullita". Mimo, że to ponad trzy godziny - gorąco polecam ten film!