W porównaniu do rozwydrzonych szczyli z tzw. amerykańskiej klasy wyższej-średniej, moje życie
naprawdę jest do dupy.
Gość nie był rozwydrzony. Też na początku tak mi się wydawało. No bo o co tu chodzi? Popada w depresję, bo dziewczyna go nie kocha? Bo boi się, że nie dostanie się na kurs wakacyjny? To mają być problemy? Przecież to... chore. No właśnie, chore. Choroba psychiczna z reguły nie jest sensowna, logiczna. Ci ludzie to wiedzą i przez to czują się jeszcze gorzej. Ten film właśnie pokazał mi, że kiedy ludzie się przed nami otwierają, nawet jeśli ich problemy wydają się błahe, irytują nas, to jednak trzeba ich wysłuchać. Nie oceniać, nie wyśmiać. Bo jednak często nam się to zdarza, nie ukrywam, że mi też. Poza tym warto zapewnić drugiego człowieka, że darzymy go sympatią albo, że coś dobrze zrobił :)
PS. Mam świadomość tego, że mój post jest trochę chaotyczny. Z góry przepraszam i proszę o wyrozumiałość :)
Od czasów napisania tego postu przeczytałem dwie (z trzech) książki Neda o dorastniu i życiu w Nowym jorku (Teen Angst? Naaah... i It's kind of właśnie). I zdecydowanie polecam książki, dają znacznie głębszy i pełniejszy obraz przeżyć, myśli i lęków Craiga.