Zdecydowałem się na obejrzenie "It's Kind of a Funny Story", ponieważ nie miałem żadnego innego filmu ciekawego, a ten film również zaliczałem do tych nieciekawych. Zanim zacząłem seans, przewinąłem mniej więcej na środek filmu, żeby sprawdzić o czym mniej więcej będzie i jacy aktorzy w nim grają. Na moje nieszczęście przewinąłem na scene, gdy główny bohater leżał na łóżku z dziewczyną i w tym samym momencie nachodzi ich współlokator bohatera. Wtedy pomyślałem: "Oho, kolejna amerykańska młodzieżowa komedyjka, gdzie główny bohater rozmyśla jak stracić dziewictwo"
...a tu takie pozytywne zaskoczenie. Super film, miło się go ogląda. Bardzo polubiłem głównego bohatera, jak i jego kolegę ze szpitala i ze szkoły, który wg. scenarzysty miał być sk........nem i widzowie nie powinni za nim przepadać. Duży plus także dla Emmy Roberts, gdzie w poprzednich filmach trochę mnie nawet irytowała i w pewnym momencie zwątpiłem w jej talent i uważałem, że gra w filmach, ponieważ ciotka jej łatwi role.
Najlepszy moment w filmie to dla mnie scena koncertu z piosenką Queen- Under pressure.
Film oceniłem na 8. Myślę jednak, że do niego wróce (najprawdopodobniej w wakacje) i podniosę mu ocenę o jeden stopień, a sam film dodam do ulubionych.
tez się zdziwiłam, myślałam, ze serio to będzie amerykańska komedia, a tu zaskoczenie. Jak dla mnie ulubiony i 10/10. ;)