Po obejrzeniu najnowszej kinowej produkcji Marvela zacząłem się zastanawiać co by
było gdyby reżyserią zajął się Steven Spielberg, a scenariusz został w pewnym stopniu
zmodyfikowany. Prawdopodobnie miałbym okazję obejrzeć jedną z najlepszych
komiksowych adaptacji w dziejach. Natomiast to co zobaczyłem to film mocno przeciętny
i nierówny. Po oczach pobił mnie zmarnowany potencjał, który miał kilka błyskotliwych
przebłysków zza sztampowo poprowadzonej akcji. To co najbardziej drażniło mnie
podczas seansu to brak jakiegoś konkretnego klimatu. Film świetnie wpisuje się w
kreowaną przez firmę Marvel ścieżkę prowadzącą do przyszłorocznej premiery "The
Avengers". Szkoda, że nie postawiono na bardziej samodzielną produkcję. Drażniły
mnie nawiązania do "Thora", którego uważam za film co najmniej nieudany. Ucierpiała
na tym cała intryga bo żeby ją dobrze zrozumieć należy wcześniej oglądnąć "Thora".
Nowy "Kapitan Ameryka" długo się rozkręca, w świetny sposób nawiązując do
pierwszych komiksów z jego udziałem. Pomysł na wprowadzenie postaci jest
pierwszorzędny, tylko momentami nie najlepiej zobrazowany. Poza tym elementem
fabuła jest prosta jak drut. Gdzieś w połowie filmu akcja w jednej chwili przyśpiesza i
pędzi na łeb na szyję do finału, prezentując szereg mniej lub bardziej udanych
komputerowych (szału nie ma) efektów specjalnych. Kłóci się to ze zgrabnym
wprowadzeniem, delikatnie przeciągniętym ale przyzwoitym. Los postaci był mi
właściwie obojętny. Śmierć przyjaciela Kapitana nie wzbudziła we mnie emocji jakich
oczekiwałbym po takim zwrocie akcji. Lepiej poprowadzony był wątek miłosny, ale ten
motyw również nie został należycie wyeksponowany i poprowadzony. Gdyby tak było, finał
filmu prawdopodobnie wbijałby w fotel. Co mi się podobało to dobór obsady,
scenografia (nie całkiem, ale niektóre elementy jak kostiumy na przykład bardzo). Widać,
że włożono sporo pieniędzy w ten film i szkoda, że nie zostało to lepiej wykorzystane.
Momentami miałem skojarzenia z cyklem filmów o Indianie Jonesie i stąd moja myśl, że
dużo lepiej wykorzystałby ten potencjał Steven Spielberg. Nie zawsze można mieć to
czego by się chciało bo "The First Avenger" to niestety modelowy przykład przeciętnej
adaptacji komiksu.