Mawiają, że ''starość nie radość'', ale ja nie trzymam się tego i
zupełnie jestem odmiennego zdania. Mam tu na myśli siebie
i swój nie najmłodszy już wiek :) Dlatego też zdarza się, że aby
na chwilę ''odmłodnieć'', poza oczywiście wyczynami w realu,
sięgnąć trzeba chociażby po taką właśnie chłopięcą,
komiksową ekranizację i poczuć się jak dawniej, gdy jedynie
superbohaterem był ... Superman. Wiem, że nie tylko ja tak
czynię, bo syndrom Piotrusia Pana jest powszechny wśród
panów. Nie widzę zatem w tym nic złego.
Gorzej jest, gdy nastawimy się na coś, co powinno trzymać
pewien poziom, a w trakcie okazuje się, że nasze oczekiwania
zostały już po po trzech, no może czterech kwadransach
rozwiane. Tak właśnie stało się w przypadku ''Captaina
America''.
Kolejna postać Marvela obsadzona jest w bardzo nietypowych
czasach jak na superbohaterstwo. Za to na pewno jako
całokształt, produkcja ta zyskuje w moich oczach. Niestety w
drugiej jej odsłonie, pewne rzeczy zaczęły mnie męczyć, a
banalność, przewidywalność, czy nawet przerysowane efekty
specjalne, wykipiały, a danie stało się mało smaczne. Takie
powszechne.
Tak jak mówię, sam pomysł był przedni. Od pierwszych minut
zaczyna się coś dziać, dzięki czemu szybko zostajemy
wciągnięci w fabułę. Rozrywka w postaci konkretnego
widowiska, nabiera rozpędu. To daje się nieźle oglądać.
Zadbano również o oprawę filmu w postaci znanych aktorów i
bardzo wyrazistej Hayley Atwell. Stanley Tucci czy Tommy Lee
Jones, chociaż ''koszą'' często widza naiwnymi tekstami, robią
to w eleganckim stylu. Gorzej ma się rzecz względem Chrisa
Evansa, chłopaka z tarczą. Brak w nim według mnie polotu.
Brak tu prawdziwego charakteru. Zdecydowanie podszedł mi
egocentryk Tony Stark (chociaż i tak mnie potrafi irytować)
jako Iron Man.
Denerwuje mnie częsta, wyniosła muzyka, a patos, który
wylewa się tu zbyt przesadnie jak na taki film, potrafi być nie
do zniesienia! W drugiej połowie ''CA'' twórcy już zupełnie
nastawiają się na typową nawalankę, prowadzącą do
oczywistego finału. Tu kończy się dobre słowo i minimum
zaskoczenia, będącego w pierwszej części filmu, walorem.
Bo szczerze powiedziawszy film miał momenty, gdzie byłem
przekonanym, że stanie się standardowo ''coś'' co powinno
się stać, a tu ... mała niespodzianka. Ale mówię. Po godzinie
wszystko zmienia się o 180 stopni.
Zdarza się, że niektóre sceny są przesadzone ze swoją
realizacją i efektami, nawet jak na ekranizację komiksu czy sf.
Mamy za to tu sporo udanych zdjęć, wiele sprawnych efektów
(pomijając te naciągnięte), niezłą stronę wizualną, no i całą
masę akcji.
Całość jednak u mnie zasłużyła max na 5/10, co stawia ją na
tym samym poziomie co chociażby ''Iron Man 2''. Nie oznacza
to jednak, że się wynudziłem, czy odradzałbym sięganie po
''Captaina America''. Tego nie powiedziałem, bo byłoby to
nieprawdą.
Pozdrawiam