Po genialnym "Iron man'ie" i świetnym w moim odczuciu "Thorze" przyszedł czas na Captain America. Niestety, film mnie rozczarował. Brakowało mi tutaj tego, co było charakterystyczne w dwóch poprzednich produkcjach: lekkości, dystansu, takiej lekkiej niepoprawności (czasme jąkania się, wpadania sobie w słowo, czyli naturalności). Wszystko było przedstawione bardzo patetycznie: dobrzy amerykanie tłumnie zaciągają się na do armii i przychodzą na odsiecz. Oczywiście, nie neguję tego, to fakt historyczny, ale widać tutaj nieco tępy patriotyzm amerykanów, gloryfikację swojego narodu. Kapitan takze jest postacią, od której w poprzednich odsłonach Avengersów uciekano- bez skazy, idealny, wspaniałomyślny. Oczywiście bohaterowie zawsze wiedzą, co powiedzieć, po kilku tygodniach mówią już o miłości etc. Akcja była poprowadzona dziwnie, tak, że było się zdziwionym, kiedy bitwa się skończyła. W dodatku znajduje się tutaj mnóstwo błędów logicznych- nie znam się zbytnio na samolotach, ale jakim cudem ten mniejszy bez problemu dogonił odrzutowiec (?). Kiedy lecieli w dół, jakoś tak lekko przyszło im pokonanie siły grawitacji i kilkoma guzikami wyrównanie lotu. Kiedy wcześniej jechali za samolotem, nie tylko bez problemu ustał, ale także skoczył na niego, pokonując ogromny opór powietrza. Naziści zostali przedstawieni tutaj bardzo, bardzo rozczarowująco i naiwnie- czasem brakowało tylko czarnej peleryny i diabolicznego śmiechu. No i niezbyt precyzjnie zaakcentowano zdolności Kapitana i nie wykorzystano potencjału. Ale były i plusy- postacie drugoplanowe (dobry profesorek, agentka, jeden z wojskowych, przyjaciel i Howard Stark). Niektóre pomysły (część filmu z szkoleniem, jeżdżeniem po kraju) całkiem niezłe. Gra aktorska była dobra i niektóre teksty naprawdę fajne. 6/10
A może wie ktoś, co z dalszymi losami agentki Carter? Odnajdzie ją jako 95-latkę? Będzie martwa? A moze także zahibernowana i obudzi się wciąż młoda, czekająca na taniec?