Ok, to chyba najlepszy SOV, jaki oglądałem. Oczywiście nie znaczy to, że to dobry film, lub choćby zacny horror, ale jak na standardy SOV to jest naprawdę fajny. Zacznijmy może od tego, że SOVy (skrót od Shot On Video, nie mylić z DTV - Direct To Video) były to amatorskie produkcje z lat 80-tych, kręcone kamerami video, bez budżetu, dostępne na kasetach video (więcej o tym na moim blogu).
"Cards of Death" wyróżnia na tle tych filmów pewien stopień profesjonalizmu. Reżyserem nie jest młody zapaleniec kręcący w garażu swoich rodziców scenę dekapitacji domowymi metodami, tylko doświadczony aktor telewizyjny - Will MacMillan. Może to tłumaczyć pewną dozę profesjonalizmu: po pierwsze, choć aktorzy są amatorami, można odnieść wrażenie, że jakoś wiedza jak się zachować przed kamerą, po drugie - sprzęt, którego użyto, nie jest może profesjonalnym sprzętem prosto z planu filmowego w Hollywood, ale jednak kamera video sprawia wrażenie choćby stopnia profesjonalizmu kręcenia reportażu TV, a nie filmu z wesela wujka. I wreszcie - jest tu coś takiego jak 'praca kamery'. Jest więcej kadrów, niż w typowym SOVie, co czyni film znacznie mniej bolesnym w odbiorze.
Fabuła tego dziwadła kręci się wokół dość dziwnych rozgrywek karcianych, w których zwycięzca musi zabić przegranego. Wśród osób nadzorujących rozgrywki jest między innymi jakaś laska - vamp ze swastyką na wdzianku i jakiś demonicznie śmiejący się facet, który sprawia wrażenie, jakby chciał sprawiać wrażenie, że urwał się z planu jakiegoś filmu Lyncha. Wśród ofiar całego przedsięwzięcia jest jeden policjant, którego koledzy po fachu szybko zaczynają interesować się sprawą.
To, co w tym filmie najbardziej zasługuje na uwagę, to warstwa audio-wizualna. Co prawda tego pokroju filmu z reguł są skrajnie brzydkie dla oka i bolesne dla uszu, ale tutaj... jest serio intrygująco. Dziwnie pokręcona atmosfera sadyzmu, trochę gore, syntetyczny soundtrack, który prócz oczywistych horror-synthowywh motywów (dość skutecznych), zawiera też motywy synth-popowe, pasujące idealnie do strojów i dekoracji, które możemy podziwiać w karcianej melinie - coś jakby nieco upiorna wariacja na temat New Romantic. Naprawdę muszę przyznać, że całokształt jest niepowtarzalny i oglądałem go z przyjemnością. Zaznaczam jednak, że dla nawet dla koneserów złych filmów, może być to ciężki kąsek, jeśli jednak ktoś próbował oglądać SOVy i mu nie szło, a chciałby jeszcze podjąć jakąś próbę, wówczas ten film wydaje się idealnym kandydatem.
PS: co ciekawe, film, choć znacznie lepszy, od wielu SOVów dostępnych na kasetach video w USA oraz Europie, nie doczekał się w swoim czasie dystrybucji w rodzimym USA, jedynie bardzo ograniczonej w Japonii.