film dobry ale brakowało mi w tym Bondzie Bonda jakoś to jego zachowanie nie było już tak eleganckie jak jego poprzedników ale tego nie brakowało mi najbardziej a za to brak Moneypenny i tych wszystkich gadzetów jest rażący!!!
jeśli ktoś mówi że ten film jest najlepszy z przygód Bonda to tak jak by powiedział że najlepszym Bondem jest Daniel Craig a nie Shon Connery
hehehe
Jeśli chodzi o ten film z końmi to "Zabójczy widok". Fajnie. Fan Bonda, a nie zna tytułów filmów...
Całkowicie się zgadzam...!
Film jest dobry, ale...to nie Bond!;(
Sean Connery na zawsze pozostanie najlepszym Bondem:).
Ja jestem fanem Bonda i wniosek nasuwa się jeden. Nic nie wiecie na temat całego cyklu przygód 007.
Mam tu na myśli to od czego wszystko się zaczęło a więc powieści I. Fleminga. Bond w wykonaniu Craiga jest dokładnie taki jakiego przedstawił autor książek, agent z krwi i kości bez żadnych pierdół typu "pocisk przeciwpancerny wylatujący z długopisu".
Wy zaś za wzór podajecie filmy z Connerym, które dziś ogląda się jak zwykłą farsę. Nie ma w tych filmach nic! Zero emocji, zero wzruszenia, są za to lepsze lub gorsze dowcipasy, szefowie gangów wyglądający jakby zabrało się ich prosto z cyrku, oraz Sam Bond, który rozwala tuzin złych a następnie poprawia krawat i idzie do łóżka z panienką.
Jeżeli tego typu filmy uważacie za wzór tego typu kina to po prostu mi was żal, obu.
Ogólnie za najbardziej "książkowego" Bonda uznaje się Timothy'ego Daltona (wg mnie najbardziej niedoceniany odtwórca tej roli). Poza tym, Bond z książek w zasadzie od zawsze miał niewiele wspólnego z tym z filmów. I niekoniecznie musi to być wada.
Nic nie ma w filmach z Connerym? TO PISZE FAN BONDA? Te filmy mają swój klimat, duszę, pomysł, polot. Coś czego kompletnie brakuje choćby najnowszej części, która jest zwykłą nawalanką z kiepską fabułą, w stylu Seagala lub van Damme'a. Za takiego Bonda dziękuję.
A Craig nie gra szpiega, tylko kogoś w rodzaju zabójcy na usługach wywiadu, faceta od czarnej roboty. A TO NIE JEST TO SAMO.
Bondy stanowiły przedtem swoisty odrębny gatunek filmowy. Teraz mamy zwykły film sensacyjny, nic nie wyróżniający się od setek innych tego typu produkcji.
I skoro tak zrównujesz z błotem poprzednie części, to jesteś fanem Bonda czy może fanem "tego Bonda od Casino Royale"?
Stranger, tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Cieszy mnie, że mogę wejść w spór z kimś takim jak Ty, osobą, która naprawdę ceni kino i coś o nim wie. Wiesz mi, tu naprawdę jest mnóstwo przeróżnej maści domorosłych krytyków od których pisanin robi się zwyczajnie niedobrze, tym bardziej cieszy, że są też inni użytkownicy.
No dobra, kilka komplementów na początek roku a teraz do rzeczy:
"która jest zwykłą nawalanką z kiepską fabułą, w stylu Seagala lub van Damme'a. Za takiego Bonda dziękuję".
Wybacz, ale naprawdę grubo się mylisz. Ile razy Bond bije się w "Casino Royale"? Liczyłeś? Nie licząc czarno-białego prologu, takich scen jest raptem trzy a właściwie tylko jedna. Ta podczas której Bond ratuje samolot, podczas bójki na schodach hotelu z murzynem uzbrojonym w maczetę Bond po prostu się broni zamiast serwować przeciwnikowi coś w stylu aikido, więc daruj sobie porównania z Seagalem i Van Dammem, to naprawdę nie ta liga. Owszem, sceny bójki są tak sugestywne, że być może przesłoniły ci cały film, ale to już twój problem a nie reżysera.
Lwią część "Casino Royale" stanowi... gra w pokera, dialog, świetne pojedynki słowne Bonda z Vesper, wspaniałe wnętrza, świetnie ilustrująca muzyka i co jeszcze? Emocje, właśnie tak, emocje i wzruszenie. Mam na myśli choćby piękną scenę pod prysznicem bądź też scenę śmierci Vesper, czyli to wszystko czego nie miały filmy z Connerym, (z całym wielkim szacunkiem dla tego aktora)
Czy ty naprawdę chciałbyś, żeby nowe filmy z Bondem wyglądały tak jak te kręcone 30 lat temu? Zastanów się przez chwilę. Świat się zmienia a kino razem z nim i dziś już nie można pokazywać szpiega, który non stop puszcza oko do widza i gdzie z góry wiadomo, że to tylko taka zabawa w "policjantów i złodziei" Gdzie jest miejsce w tych filmach na napięcie? Na emocje? Skoro doskonale wiadomo, że w razie czego Bond wciśnie guzik w zegarku i teleportuje się prosto do wygodnego wyrka gdzie da swojej nowej dziewczynie buzi. I ty nazywasz to "duszą", "klimatem", "polotem"??? Stary, nikt ci nie broni posiadania sentymentu do tamtych filmów ale na Boga Ojca nie rób z nich kinowych wzorców!
I jeszcze jedno: Poprzednie "Bondy" były jawnie bezmyślne z jeszcze jednego powodu, więcej, miały widza i całą ówczesną polityczną rzeczywistość w "głębokim poważaniu". Przedstawiały bowiem szalenie uproszczoną wizję (ty to nazywasz polotem!) w żaden sposób nie "pomagały" zrozumieć ówczesny bieg wydarzeń, właśnie poprzez swoją farsową formułę. Założę się, że niejeden mafioso czy też inny król podziemia zacierał ręce z radości, że filmy z Bondem nie zawierają choćby cienia realizmu, (dla ciebie to dowód klimatu i duszy)dla mnie przejaw pustej nic nie wnoszącej rozrywki na temat której zapominało się zanim na dobre wyszło się z kina a potem widząc jakiegoś szefa gangu, rozumiało się w lot: "No tak, wygląda zupełnie inaczej niż "źli" z Bonda".
Nienawidzę kina, które nie ma żadnego pokrycia z rzeczywistością (wyjątek stanowią komedie i filmy Sci-Fi), dawne filmy z Bondem nie były jednak komediami, tym więc gorzej dla nich.
Kiedy oglądam "Casino Royale" wiem, że facet, który zasiada z Bondem do partii pokera w dużo większym stopniu przypomina jednego z wielu skurwysynów, ktorzy trzęsą tym światem, że nie wygląda jak klown z perskim kotem na kolanach. I właśnie w tym, w uchwyceniu czegoś co się szumnie nazywa "realizmem" upatruje wartości takich filmów jak "Casino Royale" i "Quantum of Solace" a filmy z Connerym, Moorem odsyłam do lamusa, ich czas zdecydowanie minął.
i chciałem dodać do tego jakże pięknego wywodu pod którym się podpisuję , szacunek Lars7, taką mała
ciekawostkę że jedynie w tej części Bond pije martini vesper czyli oryginalny drink z książek Fleminga, a nie tą
nędzną wódkę z martini:)
Jeśli się nie mylę, wstrząśnięte nie mieszane także wystepuje oryginalnie w książkach Fleminga. ;) Po raz pierwszy bodaj w powieści "Diamenty są wieczne".
Mówiąc o "nawalance w stylu van Damme'a lub Seagala" miałem na myśli nie Casino tylko Quantum of Solace, które uważam za film strasznie słaby, w którym nic nie trzyma się kupy. Znaczny przerost formy nad treścią, 100 minut rozpierduchy i mordobicia, z którego praktycznie nic nie wynika, a fabuła leży. Nie wspominając już o tym, że to zero Bonda w Bondzie. Casino z kolei uważam za film całkiem dobry, choć i ono posiada pewne mankamenty. Sceny gry w pokera były faktycznie niezłe, nadały filmowi trochę klimatu. Dialogi też trzymały przyzwoity poziom. Natomiast muzyka jest ogólnie raczej przeciętna mimo kilku ciekawych kawałków ("Africa Rundown"). Dużą jej wadą jest praktyczny brak użycia w filmie James Bond Theme, na którym od zawsze opierały się bondowskie kompozycje. Ścieżka dźwiękowa naprawdę traci na tym dużo klimatu. Posłuchaj sobie wspaniałych soundtracków Johna Barry'ego (zwłaszcza gorąco polecam "The Living Daylights"!), aby zobaczyć jak powinna wyglądać wzorcowa muzyka do Bonda. David Arnold to zdolny facet, ale niestety z filmu na film jego muzyka jest stopniowo coraz słabsza. Wątek miłosny jest dla mnie trochę za bardzo rozbudowany, a już najbardziej drażni mnie ociekająca wręcz patosem, zbyt melodramatyczna i nieco przydługawa sekwencja związana ze śmiercią Vesper. Dużą zaletą CR jest to, czego kompletnie nie ma w Quantum - zachowanie proporcji między fabułą a scenami akcji. Najnowszy Bond jest dla mnie kiepską, silącą się na ambitną, sieczką w ładnym opakowaniu (i jeszcze ten koszmarny montaż!). Miało być studium zemsty Bonda, ukazanie zmian w jego osobowości, a film wyszedł bardzo płytki i chaotyczny, na dodatek kompletnie pozbawiony klimatu Bonda. Wprawdzie już w "Casino Royale" jest trochę mało Bonda, ale ten film broni się na pewno składną, przemyślaną i w sumie całkiem ciekawą fabułą oraz porządnie zrealizowanymi scenami akcji, nawet Craig w sumie specjalnie mi nie przeszkadza.
Czy w poprzednich Bondach brakowało emocji i wzruszeń? Niekoniecznie. Weźmy na przykład strasznie niedoceniany film "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości", w którym Bond zakochuje się, nawet bierze ślub, a w końcowej scenie filmu roni łzy nad zabitą żoną. Ta przepiękna scena, okraszona wspaniałym podkładem muzycznym, wzbudza w moim odczuciu o wiele więcej emocji i wzruszeń niż nieco przedobrzona i przydługawa w mojej ocenie scena śmierci Vesper. Sam wątek miłosny jest w tym filmie świetnie przedstawiony i bardzo ładnie komponuje się z resztą fabuły. Innym świetnym przykładem jest "Licencja na zabijanie", w której Bond buntuje się przeciwko przełożonym, by pomścić krzywdę wyrządzoną swojemu przyjacielowi Felixowi Leiterowi. Naprawdę często można tu dostrzec w postaci Bonda takie emocje jak smutek, rozgoryczenie, żal, złość, strach niekiedy bezradność. Tutaj należy podkreślić znakomitą kreację Timothy'ego Daltona w roli 007. Nawet tak krytykowany w roli Bonda za brak realizmu Brosnan często pokazywał swoje "ludzkie" oblicze. Najbardziej widać to w "Świat to za mało", ale też w "Jutro nie umiera nigdy" jest ciekawa scena, gdy rozkleja się nad martwą Paris Carver.
Nie lubię stwierdzenia, że Bondy są ciągle takie same. Gdyby tak było, to ta seria z całą pewnością nie przetrwałaby prawie pół wieku! Bond w przeszłości wielokrotnie zmieniał się i dostosowywał do warunków panujących na świecie, choć sam szkielet serii i główne założenia oczywiście pozostawały te same. Popularność Bonda pojawiła się w latach 60. na fali Zimnej Wojny. Kiedy w latach 70. ta zelżała, przyszłość serii stanęła pod znakiem zapytania. Wtedy pojawił się Roger Moore, a konwencja stała się bardziej lżejsza i zabawna. I udało się - seria została uratowana. Kiedy filmy z Moorem i ich formuła zaczęła się przejadać, a stosunki Wschód-Zachód znów się ochłodziły, pojawił się Timothy Dalton, a konwencja stała się bardziej poważna i mroczna. Bond znów się zmienił. Z kolei po upadku Żelaznej Kurtyny pojawiły się pytania o zasadność istnienia Bonda w nowym świecie. Na dodatek w wyniku ciągnących się procesów o prawa do filmów doszło do najdłuższej przerwy między realizacją kolejnych części w historii cyklu. Seria stała się niemalże martwa i zapomniana. Wtedy jednak pojawił się Brosnan i bardzo udane "GoldenEye", a konwencja znów stała się bardziej zabawna i rozrywkowa. Bond znów zmienił się, dostosował do warunków panujących na świecie. Seria znów zaczęła przynosić spore zyski i odzyskała popularność, choć z jakością kolejnych brosnanowskich filmów bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Innym dowodem na to, że Bond nie jest ciągle taki sam jest to, że nie jest twardo osadzony w obrębie filmu sensacyjnego, ale łączy w sobie różne gatunki filmowe. Od thrillera szpiegowskiego ("Pozdrowienia z Rosji") poprzez elementy kina przygodowego ("Dr. No", "Żyje się tylko dwa razy", "W obliczu śmierci") aż po wręcz komedię sci-fi ("Moonraker"). Na pewno nikt mi nie wmówi, że takie "Pozdrowienia z Rosji" i "Moonraker" to jest to samo. ;)
Piszesz też o tym, że Bondy nie odzwierciedlają "politycznej rzeczywistości" panującej na świecie. Według mnie nie jest to główna misja kina rozrywkowego, do którego Bonda należy zaliczyć. Uważam jednak, że w pewnym zakresie takie elementy też w serii się pojawiają, choć może nie są one przedstawione w sposób jakiś dogłębny czy wnikliwy. Bywali przeciwnicy Bonda trochę odrealnieni jak ten "klaun z kotem perskim na kolanach", ale też i prawdziwi i realistyczni. Np. narkotykowy boss Franz Sanchez z "Licencji na zabijanie" - tworząc tę postać twórcy inspirowali się prawdziwymi, bezwzględnymi i "wszechmogącymi" bossami z Ameryki Łacińskiej w jego typie, których w owym czasie było pełno. A więc postać w 100% realna. Inny ciekawy przykład to Eliott Carver z "Jutro nie umiera nigdy". Facet z pomocą swego imperium medialnego manipuluje światowymi wydarzeniami i chce doprowadzić do wojny Chińczyków z Brytyjczykami, a następnie zbić na tym ogromne pieniądze. W tym filmie poruszony został ważny temat wpływu mass mediów na kreowanie rzeczywistości - coś jak najbardziej aktualnego, choć może nie w takiej skali jak to przedstawiono w filmie (ale kto wie, może i kiedyś takie zagrożenie naprawdę stanie się realne?). Film "Świat to za mało" też porusza istotne tematy - terroryzm, chęć dominacji nad zasobami ropy naftowej). Ze starszych części warto jeszcze wspomnieć o "Żyj i pozwól umrzeć", gdzie w dość ciekawy sposób została ukazana kwestia społeczności afroamerykańskiej w USA w ówczesnych realiach. A jeszcze ściślej co do politycznej rzeczywistości - myślę, że Bondy nieźle ją odwzorowują. Części z lat 60. są utrzymane w atmosferze Zimnej Wojny (najlepiej to przedstawiają "Pozdrowienia z Rosji). Lata 70. to okres ocieplenia stosunków między Wschodem i Zachodem, więc także w Bondach inaczej ukazuje się Ruskich - w "Szpiegu, który mnie kochał" Bond ściśle współpracuje z agentką KGB. Także szef KGB zaczyna pojawiać się stale w filmach o Bondzie jako postać nawet pozytywna. W następnej dekadzie znowu stosunki z ZSRR się trochę ochłodzają, więc Ruscy znów stają się antagonistami (jak "W obliczu śmierci" z Daltonem). Z kolei po upadku Bloku Wschodniego twórcy Bonda podejmują już współczesne problemy, o których zresztą wspomniałem już wcześniej.
I jeszcze co do realizmu, to Bondy nigdy w zamierzeniu nie miały być realistyczne! Od zawsze był to bohater nieco przerysowany, momentami groteskowy, trochę w typie komiksowego superbohatera (szczególnie było to widoczne za Moore'a). Wydaje mi się, że trochę źle podchodzisz do Bonda. Tak, to nie są komedie, ale dobrym określeniem jest tu PASTISZ. Według mnie to słowo najlepiej obrazuje założenia tej serii. Pisałem o klimacie, duszy i polocie. Dla mnie te starsze części wcale się nie zestarzały i dalej uważam je za wyjątkowe i magiczne. Mimo upływu lat wciąż widać w nich ten luz, tę świeżość, coś co sprawia, że można je często oglądać, a i tak nigdy się nie znudzą. To jest taka trochę bajka dla dużych chłopców, którzy nie chcą dorosnąć (jak poniekąd sam Bond ;)). Naprawdę widać w tych filmach ten pomysł, lekkość oraz wyrwanie się ze sztywnych norm i konwencji kina sensacyjnego. Tego strasznie brak w tych nowszych częściach, wszystko jest tak poważne, serio, że aż momentami głupio to wygląda, to nie pasuje do Bonda. Brak tego luzu, dystansu, tego lekkiego przymrużenia oka. To, co piszę może wydawać Ci się śmieszne, ale jak ktoś nie lubi tej konwencji, to tego nie zrozumie. Bonda można lubić albo nie. Do mnie dla przykładu nie trafia jakoś fenomen "Gwiezdnych Wojen". Dla mnie to są owszem filmy dobre, niektóre części nawet bardzo dobre, całkiem miło się je ogląda, ale daleko mi do oceniania ich jako wybitne. Z kolei inni absolutnie szaleją na ich punkcie. Każdy ma swój gust. Ja na przykład nie czuję jakoś tego klimatu, ta saga nie robi na mnie jakiegoś oszałamiającego wrażenia, choć doceniam jej rolę i miejsce w historii kina.
>> Mam tu na myśli to od czego wszystko się zaczęło a więc powieści I. Fleminga.
>> Wy zaś za wzór podajecie filmy z Connerym, które dziś ogląda się jak zwykłą farsę.
Ty zaś za wzór podajesz powieści Fleminga, które dziś czyta się jak opowieści krytyka restauracyjnego.
Opowieści o dzielnym agencie, który walczył ze złymi komunistami, chodził w gaciach po mieszkaniu i
lubiał jeść jajko na miękko gotowane przez 3 minuty. Podobno istnieje niedokończona książka Fleminga a
w niej historia o tym jak dzielny James Bond 007 wykończył ruskie w jadłospisie brytyjskiej królowej, ale
KGB wciąż się odgrażało, że jeszcze wróci z Dywizją Pierogów.
>> Bond w wykonaniu Craiga jest dokładnie taki jakiego przedstawił autor
książek,
Nie jest.
>> szefowie gangów wyglądający jakby zabrało się ich prosto z cyrku,
Co Ty paliłeś, kiedy te filmy oglądałeś?
Natomiast kiedyś Michael Jackson zatrudnił PRAWDZIWYCH nowojorskich gangsterów i można ich obejrzeć
w teledysku do utworu "Beat It". I wszyscy wyglądają tam jak klowni z cyrku. Ale tacy byli naprawdę.
>> oraz Sam Bond, który rozwala tuzin złych
>> a następnie poprawia krawat i idzie do łóżka z panienką.
Każdy normalny facet by tak zrobił.
>> Emocje, właśnie tak, emocje i wzruszenie.
A mało to wzruszeń w innych filmach/serialach?
>> Mam na myśli choćby piękną scenę pod prysznicem bądź też scenę śmierci Vesper,
>> czyli to wszystko czego nie miały filmy z Connerym,
Założeniem twórców Bonda miał być czysty eskapizm.
>> Czy ty naprawdę chciałbyś, żeby nowe filmy z Bondem wyglądały tak jak te kręcone 30 lat temu?
Chciałbym żeby nowe filmy z Bondem były bondowskie.
>> Świat się zmienia a kino razem z nim...
Racja! Przedtem w kinie nie było widać, że MI6 korzysta z Google'a.
>> ...i dziś już nie można pokazywać szpiega, który non stop puszcza oko do widza...
Można. Przecież prawo tego nie zabrania.
>> ...i gdzie z góry wiadomo, że to tylko taka zabawa w "policjantów i złodziei"
Jasne, w CR i QOS tego nie wiadomo.
>> Gdzie jest miejsce w tych filmach na napięcie? Na emocje?
Za to CR i QOS cechuje szczególny rodzaj napięcia: podczas seansu wstajesz, odwracasz się na-pięcie i
wychodzisz. Faktycznie, poprzednie bondy tego nie miały.
>> Poprzednie "Bondy" były jawnie bezmyślne z jeszcze jednego powodu,
>> więcej, miały widza i całą ówczesną polityczną rzeczywistość w "głębokim poważaniu".
>> Przedstawiały bowiem szalenie uproszczoną wizję (ty to nazywasz polotem!)
>> w żaden sposób nie "pomagały" zrozumieć ówczesny bieg wydarzeń,
Od pomagania w rozumieniu wydarzeń są książki historyczne i filmy dokumentalne.
>> Założę się, że niejeden mafioso czy też inny król podziemia zacierał ręce z radości,
>> że filmy z Bondem nie zawierają choćby cienia realizmu,
A mafia kiedyś chciała udaremnić nakręcenie "Ojca Chrzestnego". Jednakże po premierze zacierała ręce z
radości. Czyżby ten film nie zawierał cienia realizmu?
>> ...dla mnie przejaw pustej nic nie wnoszącej rozrywki...
No właśnie, dlatego tę pustkę mogę sam sobie zapełnić :)
W CR i QOS ciężko to zrobić, niestety...
>> ...na temat której zapomniało się zanim na dobre wyszło się z kina
Ale klowna z perskim kiciusia to zapamiętałeś.
>> a potem widząc jakiegoś szefa gangu,
>> rozumiało się w lot: "No tak, wygląda zupełnie inaczej niż "źli" z Bonda".
W wiekszości filmów z Bondem nie ma gangsterów, tylko Bardzo Bogaci Ekscentrycy/Outsiderzy. Bardzo
Bogaci Ekscentrycy są znacznie ciekawsi od gangsterów. W prawdziwym życiu też jest sporo BBE - stać ich
np. na "Irysy" Van Gogha za 57 milionów $, albo na podróż na orbitalną stację kosmiczną za 20 mln $ (jak
zrobił to Dennis Tito), albo na kupienie mieszkania wyglądającego jak z serialu "Star Trek" (jak zrobił to w
latach '80 basista grupy Duran Duran).
>> Nienawidzę kina, które nie ma żadnego pokrycia z rzeczywistością (wyjątek stanowią komedie i filmy
Sci-Fi),
Znaczy, że jak Bondowi gołąb narobi na głowę, wtedy nie będzie to miało pokrycia z rzeczywistością?
>> dawne filmy z Bondem nie były jednak komediami, tym więc gorzej dla nich.
Dawne filmy z Bondem zawsze miały elementy komiczne. Tym lepiej dla nich. Sam Connery powiedział, że
zagra w "Diamenty Są Wieczne" pod warunkiem, że ten film będzie zabawny.
>> Kiedy oglądam "Casino Royale" wiem, że facet, który zasiada z Bondem do partii pokera
>> w dużo większym stopniu przypomina jednego z wielu skurwysynów, ktorzy trzęsą tym światem,
>> że nie wygląda jak klown z perskim kotem na kolanach.
Hę? Czyży w Sevres pod Paryżem istniał "wzorzec skurwysyna, który trzęsie światem"?
>> ...a filmy z Connerym, Moorem odsyłam do lamusa, ich czas zdecydowanie minął.
Minął? Przecież ciągle się o nich mówi/pisze.
>> Ja jestem fanem Bonda
Chyba na pececie.
Nie zapominajcie o George'u Lazenbym . Ten Australijczyk raz zagrał Bonda ale naprawdę świetnie to zrobił .
Akurat, Gorge Lazenby to najgorszy odtwórca bonda w historii całej serii. Po nim na drugim miejscu ale od końca, plasuje się Daniel Craig.
Witam.
Wkurza mnie pozniejsze cytowanie czyjejs wypowiedzi i podpisywanie jej wyraznie osobistymi i nieobiektywnymi kontrargumentami w stylu.
- 'mi sie film nie podobal'
- bo go nie zrozumiales!
Masz swoje zdanie.. super. Napisz je. Tylko pozniej nie mieszaj z blotem drugiego czlowieka za to ze ma odmienne od Twojego.
Jesli chcecie byc krytykami to swietnie. Zalozcie blogi, piszcze recenzje.. ale nie mieszajcie z blotem siebie nawzajem za to ze macie odmienny gust, ulubionych aktorow, filmy itd itp...
Uwielbiam Heavy Metal, ale nie znosze R'N'B. Jednakze wobec powyzszego nie bede wyzywal fanow tego drugiego ze nie maja smaku w muzyce. I tego same oczekuje od wyzej wspomnianych fanow.
Wracajac do tematu. Uwazam ze jest to jeden z lepszych Bondow. Moze nie najlepszych. Jednakze stwierdze iz plasuje sie na wyzszej polce.
Fakt, w pewnym momencie zabraklo mi gadzetow Bonda jednak telefony i skrytka w samochodzie zaspokoily ten glod.
Jak dla mnie w CR jest wiecej... BONDA! Wszedzie, caly czas jest BOND.
Poscigi, nawalanki, mniej strzelania za to wiecej pelnego kontaktu z przeciwnikiem. I oczywisice agent pokazany jako czlowiek popelniajacy bledy a nie nieomylna super maszyna do tajnych akcji.
Konczac te wywody ktore wlasnie przeczytalem od poczatku i sam uwazam iz sa beznadziejne.
Z checia podyskutuje na temat CR, ale na przyzwoitym poziomie.
Teraz zaczynam seans Quantum of Solace aby utwierdzic sie w przekonaniu badz je zmienic iz David Craig jest swietnym Bondem.
Pozdrawiam.
Eee no nie przesadzaj , pamiętaj że Lazenby nie miał okazji aby się bardziej sprawdzić , więc nie oceniaj go tak surowo . Bezkonkurencyjny i tak jest jednak Sean Connery - przynajmniej dla mnie . A najlepsze filmy z jego udziałem to "Goldfinger" i "Pozdrowienia z Rosji" .
Do Daniela Craiga jakoś jestem uprzedzony - chyba prez "Opór" bo bracia bielscy którzy zabijali też Polaków zostali tam pokazani jak jacyś męczennicy i bohaterowie . Poza tym Craig jest jak na poprzednich odtwórców niski - to widać . Trochę to smieszne , kiedy stoi przy jakiejś pani a ona musi ściągać szpilki aby się wydawało że są równi przynajmniej .
"Eee no nie przesadzaj , pamiętaj że Lazenby nie miał okazji aby się bardziej sprawdzić , więc nie oceniaj go tak surowo"
Gdyby miał lepszy warsztat aktorski, na peweno dostałby drugą szanszę.
Niestety był on bardziej fotomodelem(reklamował chyba sprzęt sportowy w telewizji)niż aktorem. Stąd po słabych recenzjach, producenci filmu namówili do powrotu Seana Connergo, któremu zapłacono ponoć najwyszżą gażę aktorską na tamte czasy. O ile dobrze pamiętam, było to półtora miliona dolarów.
Lazenby'emu podobno zaoferowano kontrakt na siedem filmów, ale w wyniku fali krytyki zrezygnował z roli.
Moim zdaniem aktorsko Lazenby spisał się zaskakująco dobrze jak na absolutnego debiutanta, jednak z wyglądu kompletnie do tej roli nie pasował.
Stranger - masz rację i zgadzam się z Tobą . Lazenby zagrał tylko raz , więc nie można raczej wyrobić sobie jednoznacznej opinii czy byłby złym czy dobrym odtwórcą no i następcą . Jakie nie było tak dla mnie nie było tak źle .
Ale Connery ... ten sentyment do Pierwszego Odtwórcy pozostaje ;D... prawda ?
Przepraszma bardzo, ale co to za jakiś dziwny argument, że nie można ocenić kogoś po jednorazowym występie. Timothy Dalton zagrał Bonda tylko dwa razy, a dla Strangera jest on jednym z lepszych Bondów. Tak samo ja oceniam Lazenbego po jednym filmie, gdyż nie jest ważna ilość ale jakość. Osobiście nie przypadł mi do gustu mimo, że sam film nie jest taki znowu najgorszy.
A ja jestem fanem Bonda i uważam że to najlepszy Bond.
To że nie ma tych gównianych gadżetów jest wielkim plusem. Po debilnym Śmierć nadejdzie jutro doszli do wniosku że zabawki Bonda poszły za daleko i trzeba je wycofać (co za dużo to nie zdrowo), niech ludzie zobaczą coś nowego po 20 filmach bawienia się super zegarkiem widz może być lekko zmęczony.
jestem fanem i najbardziej podobal mi sie bond ten z zamkiem lodowym i to o koniach co szybciej biegaja ale kompletnie tytulow nieznam :D mozecie mi podac;P przy okazji aha ten bond jest napewno lepszy od tego najlowszego z danielem
znaczy ten o zamku znam to Śmierć nadejdzie jutro tylko tego o koniach nie pamietam
Dłuższych wypracowań się nie dało,ciekawe kto to przeczyta(na pewno nie ja:))Więc powracając do tej pierwszej beznadziejnej wypowiedzi to jesteś chyba gejem skoro nie podoba ci jak grał ten Bond czy tam ktoś inny.Mało mnie obchodzi kto gra Bonda-zwracam moją uwagę na to jak gra,a nie na to kto gra.Za dużo oglądasz Disney Channel lub Discovery,nie wiem może lecz się??Pozdrawiam fanów moich wypowiedzi !!!!
dawano tu nie zagladałem ale jak zobaczyłem twoja wypowiedz to dałbym ci w morde pederasto lepiej sie opanuj dzieciaku bo jak myslisz że jestes anonimowy i ci sie nic nie stanie w internecie to sie jeszcze kiedys przewieziesz pozdrawiasz swoich fanów to człowieku jestes ja tak od tych tipsów jola jakas tam wal sie na ryj! :)
Poprzednie filmy z Bondem traktowalem jako lekką rozrywkę,byly bo były.
Ale po obejrzeniu Casino Royale z Craigiem juz żaden inny chyba nie zrobi na mnie takiego wrażenia.To zupełnie inny Bond,twardy,męski...ludzki-po prostu najlepszy.Przy D.Craigu Connery i Moore i chyba reszta to lalusiowaci gogusie-tyle w temacie.
A filmy z Craigiem to już nie lekka rozrywka? Może powiesz mi, że to już sztuka? ;)
Pisze się Sean a nie Shon... ;|
Co do "Casino Royale" to oczywiście, że uważam, że były o wiele lepsze... Bondy od niego :P Nawet "Doctor No", czy też "Golden eye" <-- o wiele lepsze niż "Casino Royale"!
"Casino Royale" jest długim, dynamicznym, interesującym, fascynującym, przyciągającym widza... filmem. Jest wręcz świetny! Tylko, że to kolejny głupi film sensacyjny. Jak miliony innych. Żeby poczuć, że to agent 007 to musi być tam agent 007. A ten Bond jakiś taki inny jest. Wyróżnia się od tych "jedynych". I dlatego za bardzo mi nie podchodzi :(
Ale są dobre strony tego :) Muzyka do filmu jest powalająca! Muzyka naprawdę im wyszła :P
I na koniec jeszcze jedno pocieszenie :) Na szczęście "Casino Royale" jest o wiele lepsze od "Quantum of Solace" :D
Ja tam nienawidzę całej serii. Casino Royale w miarę da się oglądać. Z tego co pamiętam, pierwsze filmy z Seanem były jeszcze dające sie przetrawić.
Ja również uważam, że Casino Royale to najlepsza część z sagi o agencie brytyjskim, a Daniel Craig daje rade jako 007... choć i tak nikt nie przebije Sean'a Connery'ego w roli Bonda.
Goltor, pragnę zauważyć, że kolega którego bronisz sam zaczął - nazywając innych domorosłymi krytykami.
Na tego Bonda poszedłem sobie do kina, a dziś powtórnie zobaczyłem sobie na TVP1.
Do aktora nic nie mam - zagrał jak mu kazano. Ale po filmie oczekiwałem czegoś innego. Zawadiackiego, pyszałkowatego Bonda któremu wszystko wisi. I przy czym on sam wisi na lince ze swojego super zegarka. Tak tego! To był Bond. Super fura, świetna komórka i zegarek z ekstra bajerami. Do tego jakaś przerysowana historia którą, aż miło się ogląda bo widać, że scenarzyści mają pomysł i są w stanie zabawić widza, który nie chce się wysilać a dobrze się bawić.
Casino Royale... Hmmm... Film jak film nic ciekawego. Kolejna nawalanka z nudną fabuła, nie wnosząca nic ciekawego do kina.
Jednak są i tego dobre strony - na Quantum of solance do kina nie poszedłem i jestem pewien, że cierpliwie wytrzymam aż poleci w tv... Bo takiego Bonda to pełno w telewizji. Raz się nazywa tak a raz inaczej ale w gruncie rzeczy to tacy sami bohaterowie - nudni.
>>>Kolejna nawalanka z nudną fabuła, nie wnosząca nic ciekawego do kina.<<<
Jeszcze powinienem dodać "Kolejna nawalanka połączona z kiepskim romansidłem, czyli nudną fabułą"
Film ogólnie rzecz biorąc doby ale zabrakło wiele żeby był bardzo dobry.
W poprzednich odsłonach Bond jest pełen finezji i elegancji na to miast w CR dostajemy osiłka.Brak tych wszystkich super gadżetów.W poprzednich częściach 007 byl "zimnym draniem" ale z klasą tu taj natomiast podano nam Bonda który całkiem nie pasuje, zaczyna się wahać i rozczulać. Film tak naprawdę rozkręca się dopiero od połowy gdzie zaczynają się utarczki słowne typowe dla wszystkich części. Ale najbardziej nie mogę znieść tego że pozbawili filmu tego klimatu zimnej wojny i szybkiego konfliktu zbrojeń, to było moim zdaniem najfajniejsze w wszystkich poprzednich filmach. Moja ocena to 7/10.
zabawni są coniektorzy bo narzekają tu głownie na to ze nie mogli po raz 21 obejrzec tego samego filmu... na szczescie scenarzysci nie nakrecili znow identycznego bonda, co niestety zrobili juz w przypadku Quantum...
Shamar, tak wolałbym zobaczyć po raz 21 kolejny film z 007, niż po raz enty film z tandetną, nieoryginalną fabułą, może to zabawne wg. ciebie. Cóż...
tu mamy nieoryginalną fabule ? a myslalem ze to na podstawie ksiazki jest ... na bank oryginalne są w innych bondach ...
Jeśli uważasz kolejne pastwienie się nad terrorystami którzy podczas wyimaginowanej rozgrywki tracą 100mln dolarów, jest ciekawe, oryginalne i realistyczne, to wybacz... Nuda na kółkach, do tego bajka Andersena. Raz ktoś tu powiedział że to realistyczne - niech walnie się w łeb i to porządnie. Był to kolejny nudny film nic nie wnoszący do współczesnego kina. A jeśli uważasz, że był to film wart uwagi... no to cóż... Twój gust, tylko zadaj sobie pytanie "ile jest filmów o głupich terrorystach którym plan się nie udaje?". I masz odpowiedź. Prostą a jakże klarowną. Tyle w tym temacie... Nuda na kółkach...
Według mnie, Daniel Craig jest doskonałym następcą Connery'ego (jak dla mnie, prawdziwego Bonda). Casino Royale jest powrotem do korzeni. Po odbajerowanym 'Die another day', mamy tu Bonda, który jest człowiekiem, a nie maszyną do zabijania (odczuwa miłość).Nie mamy gadżetów ani nawymyślanych scen (jak ucieczka przed promieniem z tej satelity czy co to było). Muzyka również - to już nie techniawy, tylko przyjemne, stylizowane na lata 60 utwory. No i główny motyw - poezja!
Jak dla mnie - jeden z najlepszych i najbardziej odkrywczych Bondów.
Dla mnie najlepszym Bondem jest Roger Moore. Potem dopiero Shaun Connery
i Daniel Craig.
wydaje mi się, że to jedna z najlepszych części. te najstarsze były, hmmm... zamulające? w niektórych momentach zasypiałam. w Casino Royale cały czas jest napięcie. a co do Daniela Craig'a - wczuł się chłopak w rolę. xD
"KTO UWAŻA ŻE TO NAJLEPSZY BOND NIE JEST FANEM BONDA!!!"
zerwanie z tradycją. Bond był brunetem. nie mogli poszukać kogoś kto nie miał blond włosów?
No widocznie nie jestem fanką Bonda, bo dopiero naprawdę mi się to spodobało po obejrzeniu Casino Royale - a konkretniej Daniela Craiga w tej roli, chociaż... uważam, że Craig jest najlepszych Bondem a Casino Royal to już klasyka, arcydzieło:) Recenzje się ze mną zgadzają
najlepsze "bondy" były od Doktora No aż po Licencja na zabijanie jeśli jeszcze może dodać bonda w roli Pierce Brosnana. Jakoś blond bond do mnie nie przemawia
Nie nie było Już, tylko nie było jeszcze tak eleganckie, bo o ile się orientuję to jest tak jakby to, co wydarzyło się najpierw?
moim zdaniem Craig nie bardzo przypomina "starych" odtwórców roli Bonda ale ta nowość niekoniecznie jest zmianą na złe :) według mnie wprowadza to nową jakość w przygodach agenta 007 i jest ona równie ciekawa jak klasyczna
Pierwszy Bond który mi się spodobał. Przy żadnym z poprzednich filmów nie dotrwałem do końca. Poprzednicy byi takimi herosami że oglądanie ich wyczynów nie wywoływało we mnie żadnych emocji, z góry wiadomo było że wszystko im się uda.
Tylko że to już faktycznie chyba nie jest James Bond.
No ale właśie dlatego tak mi się spodobał:).
Plus świetna dziewczyna Bonda;)