Nie ogarniam, 4 lata wystarczyły by się puścić po śmierci ukochanego? Żal!
Biorąc pod uwagę, że mieli dziecko no nawet przesadzając in minus roczne (już siedziało samodzielnie), a przecież nie strzela się gola w miesiąc po pierwszej randce, to wyglądałoby że żałoba po narzeczonym trwała no rok, 1,5 roku, facet zakręcił się przy niej pocieszył dał ukojenie a ona szybciutko przelała uczucia na niego żeby wyprzeć traumatyczne przeżycie - to nie to samo co puszczenie się, kobiety są przewrotne, przekonasz się jeszcze w życiu.
Dokładnie! Szybko się pocieszyła!
A potem mówi: "Cały czas czułam, że żyjesz. Jesteś miłością mojego życia!". Tiaaaa
Piszę jeszcze raz, bo z telefonu nie wszedł mi cały tekst:
A więc z tej wielkiej miłości do Chucka i z tej wiary w to, że on żyje to wyszła za innego i założyła z nim rodzinę???
Jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że się z kimś zaczęła spotykać czy nawet poszła z kimś do łóżka. No ok... była załamana. Potrzebowała czułości i/lub chciała odreagować to wszystko. Ale, żeby zaraz brać ślub? Moim zdaniem nie zrobiłaby tego osoba, która szczerze kogoś kochała.