Pierwsza, to jakie są zasady BHP w służbach, np. w Langley. Bo ona oficer wywiadu, on jej mąż, dyplomata wykonujący pewne robótki zlecone dla Firmy żony, a ich sześcioletnie dziecko wie, że rodzice robią rzeczy tajne. Bo w domu są gadki-szmatki i może jeszcze klasyfikowane kwity na stole w jadalni (?).
A druga, to dziennikarka. Momencik, mowa jest o prymusce, absolwentce pierwszorzędnych uczelni, wydawało by się, że kumatej dziewczynie a nie o jakiejś nieogarniętej dziewoi z "Głosu Pierdziszewa", która zaczyna się dowiadywać w co wdepnęła dopiero wtedy, jak ją spod szkoły smutni panowie zawijają. Wydaje się, że dopiero wtedy Rachel dowiaduje się jak działają zasady ochrony źródła, gdy redakcyjny prawnik jej to wyłożył. Zresztą pada tam jedno znamienne zdanie, tu i ówdzie pomijane, gdy on mówi "Doradzałem wstrzymanie publikacji." No, ale jak artykuł poszedł bez obudowy prawnej....
Ten film ma całkiem fajny pomysł, ale tak jak mówisz - dziecko wyjawia przypadkiem sekret, no litości :D w ogóle ten cały film to zamach na uczucia widza. Zero realizmu, tu trochę ktoś popłacze, tu kogoś zastrzelimy, tam ktoś się bzyknie będąc małżeństwem, ale odbierzemy mu prawa rodzicielskie. Chryste.
No, może jeszcze mamusia-szpion przeczytała córuni na dobranoc zamiast "Kubusia Puchatka" tajny raport tatusia o Nikaragui, przeznaczony dla Potusa? Aha, i jeszcze jedno mi nie gra. Jak to jest, że niby w tym filmie zasady były, czy miały być takie, że nikt się nie mógł dowiedzieć o tym, ze mamusia robi jako szpion w Firmie, a z kolej w "Homeland" to cała rodzina agentki Mathison ma tego całkowitą świadomość. Zresztą, o ile dobrze pamiętam, to Nick Brody też się Jessice przyznał, że pracuje dla Agencji. To to jest ta sama Firma?