gdy kręci się filmy przygodowe bez przygody ;)
W skrócie rzecz ujmując.
Bo oto mamy fajną historię na miarę Gladiatora, ale scenariusz się rozjechał, bo ktoś chciał położyć nacisk na emocje i wykonanie. Lecz w takich filmach nie tędy droga. Idę na opowieść historyczną, chcę obejrzeć bitwę, w której nie kolor i hektolitry krwi są najważniejsze, a prędkość akcji i "siła rażenia" (tłumacząc na polski, by wbiło mnie w fotel). Nic prócz krajobrazów i kilku pomniejszych elementów w fotel mnie nie wbiło, bo oto mamy 7 uciekinierów, którzy niczym Drużyna Pierścienia (tak mi się skojarzyło jak łazili po górach), zmierzają do celu. Ich przygody po drodze mnie nie ciekawią, bo są słabo nakreślone, mężczyźni prócz Virilusa śmiało mogliby podawać hamburgery w Mc Donaldzie, bo nie uwierzę, że ktoś ich wysłał do boju (za mało charyzmy), a muzyka też taka sobie.
I gdyby mnie ktoś pytał, czemu oceniłam film na 6, skoro w komentarzu totalnie go zjechałam... bo widziałam gorsze produkcje, a tą można strawić wraz z miską popcornu i kubkiem Coli.