w złym tego słowa znaczeniu.
Koniecznie muszą być czarno-białe zdjęcia, tajemniczy bohater, który marszczy czoło i
godzinami udaje, że rozmyśla nad wewnętrznymi bolączkami. Jakieś literackie, poetyckie
wstawki, długie ujęcia, w których nic się nie dzieje, minuty łażenia i wzdychania,
pojedyncze dźwięki stonowanej muzyki i ładny, tytułowy motyw. Do tego najlepiej jeszcze
bieda i choroba, śmierć albo inne nieszczęście.
Wszystko miałkie, puste, płaskie, sztuczne. Treści zero, dmuchana lala z zamyśloną twarzą.
Zdecydowanie wolę komedie bez ambicji podchodzące do tematu z przymrużeniem oka, niż takie
kino.