Cień i jego charakter
Powyższe dzieło van Diema obejrzałem wczoraj. Lecz tak naprawdę nie jest ważne, kiedy to nastąpiło. Nie ma znaczeni też fakt, że film ten wyszedł spod monterskich machin w roku 1997, a w polskich kinach zagościł dwa lata później. Równie dobrze mogłoby się to stać pól wieku wcześniej. Ale dlaczego takie, wydawałoby się, istotne rzeczy w moich oczach tracą swoje walory? Odpowiedzi może być mnóstwo: nie zrozumiałem niniejszego obrazu i mam gdzieś genezę jego powstania, lub na przykład posiadam zaburzoną świadomości czasu. Jest jednak odpowiedź, która jak gigantyczna klamra łączy umniejszane przeze mnie fakty – uniwersalność.
Uniwersalność i ponadczasowość pokrywają dzieło holenderskiego reżysera, jak patyna polskie kościoły, dodając nie tylko uroku i specyficznego kolorytu filmowi, ale są czymś znacznie więcej. Wkradają się do jego wnętrza, przesycają go energią i zagęszczają elementami swojej urody.
Charakter jako tytułowy bohater – to krnąbrny twór, który mieszka w pierwszoplanowych postaciach, a kto wie może i nawiedza, w wolnych chwilach, innych mniej znaczących zjadaczy holenderskiego chleba. Ten jegomość jest właśnie wyrazem uniwersalizmu, o którym już mówiłem. Nie sprawia on wrażenia łatwego lokatora jaźni. Ciągle wkrada się w życie i co gorsza bardzo często układa losy ludzkie po swojej myśli, narzucając im brutalnie wolę, jak władze komunistyczne święto pierwszomajowe.
Reżyser podaje nam studium charakterologiczne. Tytułowe słowo ma w potocznym znaczeniu wydźwięk pejoratywny. Mówi się przecież, że ktoś ma trudny charakter lub po prostu ma charakter. Należy się tutaj zastanowić czy to co jest w nas zagnieżdżone, tak mocno, zbudowało swoje komnaty jedynie z naszą pomocą. Czy nie jest wypadkową wielu czynników, które mozoliły się, by utrudnić nam życia i stworzyć coś, z czym do końca się nie zgadzamy.
Kolorowy bukiet mrocznych charakterów tego działe, składa się w całość, która w zaskakująco trafny sposób ukazuje zachowanie ludzkie. Możemy w tym filmie doświadczyć cudownej gry aktorskiej, a obsadzenie w roli Dreverhavena Jana Decleira zarysowuje bardzo wyraziście tą postać i wplata w jej obraz, jak w wolne przestrzenie wiklinowego kosza, czystą mocy. Fedja van Huêt, który odgrywa syna tego pierwszego, również we wspaniały sposób „wciela się w charakter” osoby szukającej siebie, a później walczącej z przeszkodą nie do pokonania, z duchem wszechobecnym w jego życiu. Pozornie jest nim jego mroczny stwórca, ale tak naprawdę walka toczy się w głębi młodego człowieka, gdzieś w połowie drogi, miedzy jego sercem, rozumem i…czymś jeszcze.
Reżyser bardzo uniwersalnie nawołuje widza, by w sobie znalazł to coś i wygrał swoją najważniejszą w życiu walkę, bitwę z charakterem oraz by zaczął zajmować się samostanowieniem. Inaczej stanie się cieniem, a nawet najwspanialszy cień niknie pod wpływem jasnego słońca.
tez kiedys zdarzalo mi sie pisac takie wydumane frazesy, mam nadzieje, ze juz ci przeszlo.
teraz piszę krótsze, ale bardziej wydumane, ale miło, że ktoś się o mnie martwi :)