Pierwszym i zarazem ostatnim był Wall Street (I) z Michaelem Douglasem. Wymienionych pozycji w poprzednich postach innych forumowiczów nie oglądałam, ale mocną stroną "Margin Call" jest obsada. Dobrana idealnie i świetnie odegrana. Było sporo aktorów drugoplanowych (Tucci, Bettany), pierwszoplanowy aktor (Irons) zagrał nadrzędną rolę, mimo, że jedną z krótszych, a już trzecioligowy (Quinto) do tej pory grywający mało na szklanym ekranie dostał najważniejszą rolę. Z obsady wywaliłabym jedynie Demi Moore. W jej przypadku jedynie na co się zwracało uwagę to długie nogi w szpilkach. Potrzeba tu było twardej babki, jej rola mnie nie przekonała, że potrafiłaby być żeńską odmianą rekina Wall Street. Nie wiem czemu film ma taką niską notę, bo wśród tej amerykańskiej papki ten ma naprawdę dobry klimat wielkiego pieniądza. Sumy jakimi operowali bohaterzy nie są do ogarnięcia i przeliczenia na nasze złotówki przez 90% naszego społeczeństwa. Jakiś szaraczek w tejże firmie zarabia 250 tys. $ w rok. Po odjęciu podatku niech mu zostanie 125 tys. $ co daje ok. 10 tys. $ na miesiąc, czyli ok. 33 tys. PLN. Młody pytał wszystkich dookoła ile zarabiają i tamtych sum, aż nie chcę przeliczać, bo są nie tylko poza zasięgiem moich wyobrażeń, ale też nieco abstrakcyjne jak na zawód, który wykonują. Abstrakcyjne nie w sensie niemożliwości osiągania takich finansowych profitów, ale w sensie "przydatności" społeczeństwu. Jak sam Eric Dale słusznie zauważył kiedyś zbudował most, który zaoszczędził ludziom ponad 1500 lat życia poza samochodem. Czy zbudował coś 19 latami pracy na Wall Street? Strasznie mi się ten film podobał. Bo zawierał w sobie różne aspekty, nie tylko finansowe. Z czystym sumieniem polecam, ale odjęłam dwie gwiazdki, bo rola Moore była do kitu i poza tym nie wiem, czy nie zapomnę fabuły do 10 stycznia (spłata raty kredytu), kiedy to moja finansowa rzeczywistość przysłoni filmową.
8/10