Praca recenzenta, szczególnie na CineMacabrze, ma tą zaletę, że wiąże się ze szczątkową dosłownie odpowiedzialnością – autora tekstu, który opisał Wyjazd Integracyjny jako dzieło bogów i dał mu dziewiątkę można co najwyżej zbluzgać w komentarzach, żądając zwrotu swoich ciężko zarobionych piętnastu złotych, a i tak można się zawsze wykręcić powiedzeniem, że są gusta i guściki. Niektórzy tego luksusu nie posiadają. Są zmuszeni do przesiadywania przed komputerem do godzin wyjątkowo późnych, presję związaną ze znaczeniem wykonywanej roboty przepłacają wiecznym stresem, a swe gigantyczne wynagrodzenia przepijają w luksusowych klubach, umawiając się z równie luksusowymi prostytutkami. I to oni nazywani są ludźmi sukcesu! Przynajmniej do momentu, w którym popełnią jedno małe niedopatrzenie, a w ich profesji jeden błąd to problemy milionów…
Poznajcie bohaterów Chciwości. Maklerzy, analitycy, bankierzy – wszyscy różni, ale bez wyjątku zakochani w potężnych sumach, wpływających na ich konta, wszyscy w perfekcyjnie skrojonych garniturach, z rękami drżącymi jak po wypiciu trzech litrów Burna. Galeria tych, którzy w wyścigu szczurów zawsze stawali co najmniej na podium: jest tutaj Sam Rogers, szef swojego piętra, którego podwładni dzień w dzień oceniają ryzyko bankructwa swojej firmy; jest Peter Sullivan, młody analityk, który mógłby pewnie wykonywać o wiele ciekawszą pracę, gdyby nie kuszące zarobki, oraz jego 23-letni kolega Seth, który interesuje się pieniędzmi nie tylko swoimi, ale także wszystkich dookoła. Will Emerson, wydający rocznie 76 tysięcy dolarów na prostytutki i alkohol, Jared Cohen, który w wieku 43 lat zdobył wszystko, co mógł, ale przepłacił to stratą wszelkich ludzkich odruchów wobec współpracowników. Na samym szczycie firmowej drabinki znajduje się John Tuld, zarządzający całym przedsiębiorstwem, przylatujący na spotkania prywatnym helikopterem i zarabiający sumy wykraczające poza wyobrażenie szarego Kowalskiego. To oni, w ciągu 24 godzin, w trakcie których dzieje się akcja Chciwości, swoimi decyzjami doprowadzą do największego kryzysu na rynkach gospodarczych od czasów II wojny światowej. Młody Peter odkryje nieprawidłowości w firmie, które mogą doprowadzić ją do bankructwa w ciągu tygodni, ale to zarząd podejmie decyzje o wypuszczeniu w obieg akcji, praktycznie niemających wartości. Cała akcja pozostaje w wieżowcu firmy, rzadko wychodząc na kilkuminutowe spacery, zamiast strzelanin i wybuchów są tutaj dialogi – niekiedy bardziej, niekiedy mniej udane; tych drugich na szczęście jest o wiele mniej. A mimo to Margin Call, trwający godzinę i trzy kwadranse, nie nuży nawet na minutę, nie pozwalając chociażby na pomyślenie o przerwie na wyskoczenie do toalety. Tym bardziej, że spuszczenie oczu z ekranu choćby na kilkadziesiąt sekund może skutkować natychmiastowym straceniem wątku. Tak, jeżeli ktoś gubił się w fabule Kac Vegas, niech odpuści sobie dzieło Chandora: to obraz wciągający tylko i wyłącznie wtedy, gdy na czas jego trwania przestaniemy zajmować się czymkolwiek, co nie wychodzi z projektora.
Na szczęście to zadanie niezbyt trudne. Jak na pierwszą samodzielną produkcję, reżyser poradził sobie wprost wybitnie z dobraniem obsady, chociaż nieodgadnioną zagadką pozostaje dla mnie to, jak takie nazwiska jak Moore czy Spacey dały się namówić na występ u początkującego twórcy, w dodatku w filmie niepozostawiającym nadziei na kasowy sukces. Faktem jest jednak to, że cała obsada spisuje się znakomicie: od występującego głównie w serialach Zacharego Quinto, aż po Jeremy’ego Ironsa, wprost stworzonego do roli wielkiego pana i władcy ogromnego przedsiębiorstwa. Moim osobistym faworytem jest jednak Paul Bettany, perfekcyjny jako Will Emerson – znerwicowane ogniwo między szefostwem a zwykłymi pracownikami. Facet, który mimo że nie wyraża nawet najmniejszego sprzeciwu wobec działań dążących do wywołania globalnego krachu, wciąż ma trochę uczuć dla swych podwładnych. Obsada ogólnie spisuje się naprawdę świetnie. Szkoda jednak, że jest parę elementów, które poziomu aktorstwa nie powielają. Muzyka chociażby została potraktowana kompletnie po macoszemu i pomijając fragmenty, w których bohaterowie słuchają czegoś na odtwarzaczach multimedialnych jest zwyczajnie słaba. Podobnie zresztą jest z końcówką – kumulowane przez cały seans napięcie nie jest w żaden sensowny sposób rozładowane i widz wychodzi zwyczajnie nienasycony. Tymczasem Chandor mógł spokojnie ubarwić napisy końcowe skutkami decyzji zarządców firmy: spadające gwałtownie akcje, ruch oburzonych, wzrost bezrobocia na całym świecie, rosnące ceny…
Co jednak punktuje na korzyść reżysera to fakt, że zostawia on spore pole dla poglądów widza. Nie widzi swoich bohaterów jako winowajców krachu, nie widzi ich też jako biedne ofiary wypaczeń kapitalistycznej gospodarki. Pokazuje obydwie strony monety i to my musimy sobie zadać pytanie, czy bardziej potępiamy Willa, Rogersa, Tulda czy Cohena za ich nieograniczone pokłady chciwości, czy współczujemy wiecznego stresu i zaniku ludzkich odruchów. A żebyśmy mieli łatwiejszy wybór, cała ta niełatwa do zrozumienia dla laika tematyka jest przedstawiona w taki sposób, że przy porządnych pokładach skupienia połapie się w nich każdy, a nie tylko ci, którzy mają dyplom z ekonomii.
Chciwość cierpi niejako na syndrom recenzowanego przez Pawlika Szpiega – to zdecydowanie nie film do popcornu. Jednak w przeciwieństwie do tego drugiego, Margin Call podaje trudny temat w sposób dość przystępny, dodając do tego świetny klimat oraz całą galerię smutnych postaci, które wygrały grę w życie i teraz mogą tylko zbierać doświadczenie na najwyższym poziomie, co robi się coraz bardziej nudne i stresujące. Zagrany wyśmienicie, z momentami bardzo mądrymi dialogami – praktycznie brak mu naprawdę poważnych wad. Panie J.C. Chandor, CineMacabra approves!
-------------------------------------------------------------------------------- ----------------------------
+ nie nuży, co przy filmie składającym się praktycznie tylko z dialogów jest nieczęsto spotykane; świetna obsada; opowiada o rzeczach skomplikowanych w przystępny sposób; doskonałe postaci; nie osądza tych, którzy ponoszą winę za kryzys
- wymaga sporo skupienia (dla mnie to akurat nie minus, ale są tacy, co wolą od czasu do czasu zająć się popcornem niż tym, co na ekranie); muzyka bez rewelacji; niektóre dialogi widocznie odstają poziomem; końcówka nie powala
Ocena: 81/100
Słów kilka: Jeśli Chciwość odniesie kasowy sukces, to będzie to największy cud od czasu wskrzeszenia Łazarza. Niby spokojna opowieść o tym, jak zaczął się nękający nas kryzys, ze względu na dość wąską grupę odbiorców raczej nie zyska wielkiej rzeczy fanów, nawet pomimo wybitnej obsady. Ale nie dajcie się zwieść: to film dialogu, który jednak ogląda się jak thriller. Świetnie zagrany, nie dający chwili wytchnienia od myślenia thriller o tym, jak jedna decyzja powodowana swoimi słabostkami może zniszczyć życie milionów.
--------------------------------
recka by Miro
www.cinemacabra.blog.onet.pl