Hmm ponoć ten reżyser z trudnym do wymówienia nazwiskiem na G lubi eksperymenty i zabawę formą gatunkową, ale tutaj się tego raczej nie uświadczy. Zamiast tego mamy surową w formie obserwację o wręcz ascetycznym zabarwieniu. Generalnie nie jest to nic złego, ale brakuje tutaj jakichś ciekawych osobowości, które mogłyby ten film uciągnąć i zmienić nasze stereotypowe postrzeganie postaci parających się najstarszym zawodem świata. A no i muzyka, która jest wymieniana jako jeden z największych atutów, ale ja się jak zwykle wyłamie i nie pochwalę postępowania w imię zasady: "wsadze cool muze do mego fimu i wyjdę na spozo gościa, który kuma bazę i jest hip, zna się na muzie i w ogóle. Poza tym jak wyjdzie mi hooyowy film to przynajmniej ludzie będą mówić, że muzyka dobra" Nie. Ta muza komponuje się z tym filmem jak, nie przymierzając, fufak z imadłem. Muzyka zachodnich hip dzieciaków z dobrych domów, zestawiona z największym syfem i brudem naszych czasów, tworzy dla mnie jakiś absurdalny dysonans. Swoją drogą jedyna myśl jaka przychodzi do głowy po zloookaniu tego typu obrazków z takiego Bangladeszu choćby to: "rozyebac i zaorac", ale to tak na marginesie;)