Byłam, zobaczyłam i napiszę.
Trochę nęka mnie, decyzja autorki i osób na nieszczęście chcących jak najwierniej przekalkować książki na ekran, co do tytułów. Wydaje mi się, że mogłoby/powinno być raczej na odwót; Najpierw poznajemy Christian'a z tej ciemniejszej strony jako nie znoszącego sprzeciwu - srogiego "Pana i władcę", który uznaje tylko sadomaso. A dopiero tutaj, jego inne oblicze/a-twarz: cierpiącego z tęsknoty, szalejącego z miłości, oddanego sługę i potulnego jak baranek, "Uległego". Co do gry Jamie'go i Dakoty, podobnie jak w poprzedniej części - a nawet jeszcze bardziej. Nie można żadnym sposobem wyczuć tej chemii, a wypowiedzi którymi się wymieniają, są płytkie jak woda w kałuży. Szczególnie bolesne jest też dla mnie to, że nie było ani w filmie, tak jak w ogóle nie ma nawet na płycie z soundtrackiem, kawałka Black Eyed Peas "Just Can't Get Enough"
...który (przynajmniej moim nieskromnym zdaniem) pasowałby tu w sam raz. Podobnie, odrobinę zawiodłam się wtedy, gdy pojawiła się Poni Jones, ponieważ widziałam ją raczej, jako kobietę troszeeczkę bardziej sędziwą i ciut przy kości. Natomiast dokładnie tak samo/identycznie, wyobrażałam sobie Elenę Lincoln alias Panią Robinson i moment postawienia się Any Jack'owi, (no... może, ja widziałam tą scenę, tuż przed aneksem kuchennym/blatem).
Ogólnie, oceniam film jako niezły. Który można - ale nie trzeba oglądać.