Cóż, dla mnie ten film przede wszystkim skupiał się na pokazaniu historii 4 żołnierzy - protagonista, czyli szeregowy Witt wspominał swój dom na farmie, śmierć swojej matki, ten spokój w jej ostatnich dniach... Pięknie pokazane to było, ta miłość do rodzinnego domu, swoich korzeni.
Z kolei drugi bohater, szeregowy Don, zachowywał się poniekąd jak schizofrenik i neurotyk - bo z jednej strony, oddany przyjaciel, kompan Witta - i nawet lubił pożartować, gdy wziął broń do ręki - to miało się wrażenie, że odnajduje sie na polu walki bardziej niż buntujący się Witt (któy jak dla mnie uosabiał czystą empatię, zbyt czystą jak na żołnierza armii amerykańskiej) a mimo to w scenie zajęcia japońskiego obozu czuć było od niego współczucie i jakby niemożnośc pogodzenia się z tym, co robili (jego rozmowa z ciężko rannym Japończykiem) stąd jego dialog o zbliżającej się śmierci).
Następny, 3 bohater to szeregowy Bell, który kurczowo trzymał się przy zdrowych zmysłach głównie dzięki wspomnieniom o swojej żonie - przywołując te chwile, które spędzili razem przed jego wyjazdem na front. Oczywiście, pod koniec przyszła twarda i okrutna prawda (w formie listu) i tu też zamyka się wątek (można tylko sobie interpretować, co zrobił Bell, gdy już wrócił z wojny).
No i 4 bohater, czyli dowódca o greckich korzeniach, kapitan Staros, który był jakby przyszywanym ojcem i swego rodzaju opoką dla tych żołnierzy. Staros był cieply, spokojny, życzliwy i jak już zauważył stary wyga, podpułkownik, Tall - miał zbyt miękkie serce jak na dowódcę oddziału. Dlatego musiał odejść. Jednak na pożegnanie wyznał im, jak bardzo są dla niego ważni "Jesteście moimi dziećmi, ukochanymi synami. Teraz żyjecie w moim sercu i wszędzie będziecie ze mną” - to jedno z najpiękniejszych cytatów, jakie słyszałam w filmie :)