Carpenter nakręcił trzy filmy o Obcych. Potem jeszcze Starman i Oni żyją. Wszystkie trzy świetne. Zupełnie inne podejście do tematu niż jawna inwazja kosmitów niczym w Dniu niepodległości - najważniejszym hicie Emmericha. No cóż, film Emmericha nie zachwyca fabułą, zupełne przeciwieństwo wszystkich trzech klasyków Carpentera, który inwazję pokazał jako zakamuflowane udawanie gatunku ludzkiego.
W The Thing obcy może przybierać kształt każdego ziemskiego organizmu, w Oni żyją obcy wyglądają jak ludzie i da się ich zobaczyć tylko przez specjalną soczewkę. W Gwiezdnym przybyszu kosmita ma wygląd Jeffa Bridgesa.
W The Thing obcy stał się metaforą chorób zakaźnych, niewidzialnych bakterii atakujących organizmy złożonych istot ziemskich, albo też ukrytego zła na dnie ludzkiej duszy. Co upodabnia ten film do wcześniejszego arcydzieła Carpentera - w którym Michael Myers słusznie nazywany jest duchem choć to niby realny morderca. Ale pokazany w szczególny sposób, bo robi wrażenie jakby tylko osoba zainteresowana go widziała, całe otoczenie nie, jakby był niewidzialny dla reszty. Zabija chutliwych nastolatków jakby był przedwczesnym zapłonem choroby wenerycznej - jakimś Czymś - co wykorzystano w filmie Coś za mną chodzi.
Michael Myers to zapowiedź Carpentera na kosmiczne Zło z kosmosu w Czymś? Czemu chłopiec ze zwykłej rodziny z klasy średniej zaczął wszystkich wokół zabijać? Opanował go obcy? Choć wygląda jak człowiek zatracił ludzkie cechy.
Więc Myers jest podobny do pasożyta z Rzeczy - bardziej symbol mrocznej części duszy niż ktoś rzeczywisty. Jakby nie patrzeć nośnik czystego Zła.
Thing i Halloween - dwa najwybitniejsze dzieła Johna - stały się najpełniejszym wyrazem reżysera na istnienie zła na świecie.