John Carpenter spisał się na medal, robiąc tak genialne dzieło, jaki jest "Coś". Wszystko jest tutaj zapięte na ostatni guzik, począwszy od towarzyszącego nam napięcia i strachu, skonczywszy na hipnotyzującej muzyce Ennio Morricone, która aby podkreśla i tak złowrogi charakter tego wspaniałego filmu.
Jak zwykle bardzo dobry był Kurt Russell - właściwie tutaj już powoli zaczynał być znany.
Pozostali także nieźle, aczkolwiek te postacie były trochę antypatyczne.
Reżyser trzyma nas bezustannie w napięciu, kamera powoli sunie naprzód, a im dalej tym ciekawiej, i oczywiście kulminacja następuje na końcu.
Samo zakończenie jest dla mnie genialne, bo jest otwarte i w zasadzie nie wiemy czy to "coś" zostało unicestwione czy nie.
Efekty specjalne też niezłe, jak na tamte czasy bardzo dobre.
Polecam ten film i także zachęcam do przeczytania książki Alana Deana Fostera "Rzecz", choć z drugiej strony niewiele się ona różni od filmu, który jest moim zdaniem nawet lepszy.
9/10
zgadzam się. nie mam nic do dodania, jeden z NAJ filmów które widziałam... Końcówka fantastyczna!!! :D