"Ludzie przeciw ludziom" Krzysztof Sokołowski, FENIX 1/90'
Chciałbym zaznaczyć, że artykół pochodzi z 1990 roku z pisma fantastycznego, więc proszę przymnknąć oko na niektóre aspekty.
John Carpenter (ur. ok. 1948 r. ) nie może już spodziewać się, by w najbliższym czasie ktoś powierzył mu realizację kosztownej produkcji filmowej. Mimo zbliżonego wieku, podobnych studiów i identycznej fascynacji historią kina, od Lukasa czy Spilberga różni go właśnie to, że nie przyciąga on do siebie pieniędzy. Tylko raz udało mu się zgromadzić naprawdę wielki budżet i okazja ta, pod względem komercyjnym, została całkowicie zmarnowana. Doszło już nawet do tego, ze ten bez wątpienia znakomity reżyser zmuszony jest wypożyczać swe nazwisko do celów reklamowych. Najnowszy numer brytyjskiego magazynu "Fear" ogłosił właśnie konkurs dla czytelników na szkic scenariusza do drugiej części Prince of Darkness; finalistom konkursu obiecano, że ich prace oceni sam Carpenter.
A przecież sprawy nie zawsze wyglądały tak smutno. "Ciemna Gwiazda" (1974), rozszerzona forma szkolnej etiudy, wzbudziła swego czasu zachwyt wielbicieli gatunku i jest do tej pory filmem cenionym, prawdę mówiąc wyżej niż Lucasowski TXC1138 Assault on Percint 13 (1976). Ze względu, że został tak entuzjastycznie przyjęty na Londyńskim Festiwalu Filmowym, Carpenterowi została powierzona produkcja Halloween, a trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę dla reżysera niż fakt, że za 320 tys dolarów skręcił film, który zarobił przeszło sto razy tyle! Później John zrobił jeszcze The Fog (1979) i Escape from New York (1981), współfinansował i napisał scenariusz do Halloween 2 (1981) i wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że The Thing (1982) z budżetem wysokości (podobno) 15 mln. dolarów, nie przyniósł takich dochodów, jakich spodziewała się wytwórnia Universal. Dlaczego?
Pisałem już kiedyś, że-jak na potrzeby "przeciętnego widza"- był to po prostu film zbyt dobry i chciałbym teraz doprecyzować to twierdzenie. Zbyt dobry znaczy więc, po pierwsze: zbyt skomplikowany. Zbyt wielu jest w nim bohaterów i zbyt wielu Murzynów, by chciało się śledzić losy ich wszystkich; nie wspominając już o wielkim(jak na potrzeby przeciętnego widza) wysiłku związanym z odgadywaniem, kto już może, a kto jeszcze nie może być potworem. Zbyt dobry znaczy także: "nieoczywisty". Carpenterowski Mcready, nieustraszony jeździec na helikopterze, w środku arktycznej zimy paradując w przedziwnym kapeluszu i dla kurażu popijający wprost z butelki, aż za bardzo (choć jednocześnie nie wprost) nawiązuje do amerykańskiego archetypu silnego mężczyzny- i nie ma żadnej indywidualności, niczego, z czym widz mógłby się utożsamiać.
Podobnie jak bohater, sceneria także wydaje się najzupełniej umowna. Różni ludzie bezustannie mówią o zabójczych mrozach, na które wychodzą w swetrach i huraganowych wiatrach, przy których helikopter lata pewnie, chociaż nie powinien latać wcale. Wydaje się, że Carpenterowi lody Arktyki potrzebne są tylko do ostatniej sceny.
"Zbyt dobry" oznacza, po trzecie, zbyt perfekcyjnie "rzeczywisty": tyle, że przy specyficznym rozumieniu pojęcia "rzeczywistość". Carpentera nie interesuje to, co dzieje się na zewnątrz arktycznej stacji, interesuje go wyłącznie wnętrze i rządzący nim "stosunek obcości" łączący ludzi i stwora. W pierwszej, wspaniałej scenie polowania na psa husky na otwartej przestrzeni reżyser puszcz nas na fałszywy trop sugerując, że to człowiek jest zły, by później pięknymi, długimi ujęciami pokazującymi psa "czającego" w zamkniętych pomieszczeniach stacji przywracać nas powoli do filmowej rzeczywistości, w której świat zewnętrzny nie istnieje, zaś we wnętrzu dzieje się cos, co przekracza granice naszego (i bohaterów) pojmowania. W tym sensie "zbyt dobry" oznaczać może ( po czwarte) "zbyt okrutny" lub "zbyt obrzydliwy"- Carpeneter uchodzi za reżysera rozkochanego we wstrętnych efektach. choć tak wcale nie jest. Przepięknie zrobione przez Roba Bottina sceny przemiany zwierząt i ludzi (ich jakość przyczyniła się do zwiększenia budżetu, a tym samym do klęski Carpentera) nie mają za zadanie budzenie wśród widzów starach, lecz podkreślenie całkowitej niezrozumiałości tego, co dzieje się wokół bohaterów. przykładem znakomita, a zarazem niemal taneczna scena, w której ożywiany przez lekarza masażem serca ciele najpierw pojawiają się żeby, odgryzające doktorowi dłonie, później z głowy wyrasta wstrętny, obrzydliwie długi język, aż wreszcie sama głowa zaczyna chodzić na pajęczych nóżkach, na co, zamiast strachem, bohaterowie reagują słowami : Ya gotta to be fuckin' kidding! (to jakiś pieprzony żart!- i takie są odczucia widza).
Określenie "zbyt dobry" może- po piąte- odnosić się także do zakończenia. Zakończenie, w którym znów znajdujemy się na otwartej przestrzeni i znów w sytuacji, która jest najzupełniej niejasna oraz- podobnie jak scena pierwsza- pełna fałszywych tropów. Nie wiadomo, czy i który z ocalonych jest potworem (istnieje straszna możliwość, że potworami są obaj), nie wiadomo, czy ocaleni przetrwają i - co ma być najważniejsze- nie wiemy, czy mamy im życzyć przetrwania! Nie mylę się chyba twierdząc że, dla przeciętnego oglądacza fantastyki, za dużo tu niewiadomych.
I to, na razie, wszystko.