I to jest właśnie efekt złej dystrybucji. Film, który jest bez wątpienia trudnym filmem i nigdy nie powinnien lecieć w multipleksach, a tym bardziej nie powinien być reklamowany jako komedia trafia do mas zamiast do koneserów. Potem oglądają je osoby, które oceniają Big Love Basi Białowąs na 8 z serduszkiem (przykład wyżej) i zaniżają średnią oraz robią spam.
Dobra dla dystrybutorów, lecz niestety krzywdząca dla odbiorców :C Tak to zawsze działa niestety. A z tłumaczeniem tytułu to już przeszli samych siebie...
tytuł to wypadkowa różnic kulturowych i marketingu. To naprawdę nie musi być dokładne albo twórcze tłumaczenie.
jaki spam ? Dodałam tylko swoją opinię do której mam prawo . Nic ,totalnie nic w tym filmie mnie nie ujęło . Co jest takiego w tym filmie ,że dałeś mu ocenę 9 i dodałeś do ulubionych ? Bo ja wynudziłam się jak mops i nie tylko ja . Ludzie wychodzili w połowie seansu z kina , drugiej połowie głowa opadała to z lewego na prawy bok . Ja nie wyszłam tylko dlatego ,że byłam z siostrą ,która tak bardzo chciała zobaczyć ten film i tak bardzo się zawiodła . I co jest w tym filmie trudnego ? Choć co ja mogę wiedzieć jak przecież oceniłam Big Love na 8 ;) widziałeś chociaż ten film czy kierowałeś się tym ,że jest polski i zważając na tytuł pomyślałeś ,że to kolejna komedia romantyczna ?
Nie mam zbytnio czasu by się rozpisywać. Podobał mi się na pewno wręcz hipnotyzujący klimat filmu. Po raz pierwszy spoktałem się z filmem który mimo swej melancholijności był tak przyjemny. Film, chociaż z pozoru jest prosty daje ogromne pole do interpretacji (chociażby symbolizm postaci kota w kilku wcieleniach), a przede wszystkim wciąż wraca i sprawia że o nim myślimy po raz kolejny. Film który mówi o rzeczach skomplikowanych w subtelny sposób, prostym językiem. Film jest również swoistym prezentem dla miłośników kina i twórczości braci Coen i mam tu na myśli takie prezenty jak imię kota (nawiązanie do 'Oh brother where art thou?') czy scena w samochodzie (swoista kalka z Fargo) oraz wiele innych tego typu nawiązań. Same po prostu piękne zdjęcia czy muzyka sprawiają że ocenienie tego filmu na 2 jest po prostu niezrozumiałe. Nie mówiąc już o GENIALNYM jak zwykle u braci Coen zakończeniu, o którym chciałbym napisać więcej,a nawet pokusiłbym się o interpretacje lecz niestety boje się że komuś zaspoileruje co byłoby niewybaczalne. Nie mam czasu się rozpisywać ale jestem pewien że nie jeden krytyk filmowi już się rozpisał i zrobił to z pewnością lepiej ode mnie, więc jeśli masz wątpliwości co do genialności filmu to odsyłam do recenzji, które wytłumaczą to lepiej ode mnie.
Nie chce się kłócić o sam film bo to nie ma sensu. Chodzi o to że nigdy nie powinnaś na niego trafić bo nie jest on przeznaczony do takiego grona odbiorców i powinnien raczej lecieć w kinach studyjnych a nie w multipleksach.
A co do wyrażania opini:
Nie podobał mi się film/uważam że jest nieciekawy itp. BO i tu uzasadniasz. I to jest opinia która jest wartościowa.
'tak nieciekawego filmu nie widziałam dawno ODRADZAM' itd. to jest spam.
Że sztuką już tak jest, że albo trafia do odbiorcy, albo nie. Czasem nie trafia, bo brakuje odpowiedniego wykształcenia czy doświadczenia, wrażliwości, itp. A czasem to kwestia złego momentu, innych oczekiwań, albo zwyczajnego niewyspania. Długo można analizować... Dlatego nie ma sensu imputować komuś, że źle ocenił film... Każdy ma prawo do swojego zdania - bo każdy sąd jest nieobiektywny. Mnie ostatni film braci Coen bardzo zawiódł, choć wiele ich filmów uwielbiam. Dla mnie to rozciągnięty do granic prolog do dobrej historii, której... nie ma. Nie podobał mi się, bo nie lubię filmów, które są wyłącznie kafkowską szamotaniną głównego bohatera. Takie filmy tylko wysysają z człowieka chęć do życia...
Niekończący się prolog, który w pewnym momencie się urywa, bo film się kończy i widzowie zerkający na zegarki w trakcie seansu. Takie jest moje wrażenie.
O dowolnym filmie można powiedzieć, że jest to produkt dla koneserów, że wymaga jakiegoś szczególnego polotu, wysilenia intelektu, itd. Można oczywiście doszukiwać się głębi i nie wiadomo jakiej symboliki w byle czym, ale tutaj to jest zwykła nadinterpretacja.
Coenowie jadą w dół równi pochyłej. Od czasów To nie jest kraj dla starych ludzi jest z nimi coraz słabiej
Kocham Coenów, ale Llewyn to niestety niezbyt udany eksperyment. Zapętlony, bolesny w odbiorze wstęp do czegoś, co nie następuje. Pewnie o taki efekt chodziło. Bohater nie budzący sympatii, raczej litość; swetrowy klimat rodzącej się folkowej sceny w USA to estetyczna droga przez mękę. Rozumiem to czarne, wisielcze poczucie humoru, ten ocean beznadziei egystencji Llewyna, ale ani mnie ta historia nie zauroczyła, ani nie wciągnęła, ani nie przejęła specjalnie. Jestem obojętna i znudzona. Muzyka to też totalnie nie mój klimat, powtarzalna do bólu melodia ze zmieniającymi się, coraz głupszymi tekstami, choć tu o tego typu szyderkę z folku chodziło.
Nie mam ochoty na licealne bawienie się w "metaforykę" kota, imion i pętli historii, jeśli trzeba szukać w czymś trzeciego dna to nie jest to dobre. Jedyny dobry akcent to duet Goodman-Hedlund, zagrali swoje epizodyczne role po prostu bajecznie i wprowadzili jakieś życie do tego filmu.