Osobiście nie miałbym nic do filmu, trochę gorszy film Coen`ow... ale jakoś nie mogę odpuścić. Po pierwsze: gra aktorska. Oprócz samego Llewyn`a, genialnie zagranego przez Oscar`a Isaac`a, cała reszta aktorów zachowuje się jakby "robili sobie żarty" na planie. Najwyraźniej nie zrozumieli humoru braci Coen który w ich poprzednich filmach obrazuje pewną ironię i absurd w którym znaleźli się bohaterowie. Jednak w "Inside Llewyn Davis" wygląda to jakby wyśmiewali się z poważnych spraw które napotykamy w życiu np.: rozmowy Jean z Llewyn`em (tu niestety Carey Mulligan zawiodła mnie po całości). Wywody Roland`a Turner`a granego przez John`a Goodman`a zupełnie nie pasują do niczego, poza tym świetność Goodman`a jako komika minęła już dawno, dawno temu. Na siłę próbujemy przypisać symboliki kotu który pojawia się w filmie... ale to i tak nie zmieni faktu, że film jest po prostu słaby.
"Inside Llewyn Davis" to po pierwsze dramat, muzyczny do tego, a tu niestety zostało to zaprzepaszczone głupimi żartami w stylu Justin`a Timberlake`a nagrywającego idiotyczną piosenkę w studiu... i niby jak się to ma do sceny spotkania Llewyn`a z ojcem ?? Film oczywiście polecam mimo pewnych ułomności jest to pozycja godna uwagi, chociażby ze względu na samą ścieżkę dźwiękową.
Mnie się film podobał, nawet bardzo. Główny bohater, muzyka. Te dwie rzeczy są na pierwszym planie. Film strasznie się dłużył mimo, że trwa tylko godzinę i czterdzieści pięć minut. Scena i piosenka w studiu nagraniowym bardzo mi się podobała. ;)