Film ze wszech miar DOSKONAŁY. Uważam ze pomimo łatwej i przyjemnej, umyślnie przejaskrawionej formy, Allenowi udało się poruszyć kilka ważnych tematów i przekazać kilka ważnych uwag. Od roli przypadku w naszym życiu, (efekt motyla, te sprawy) poprzez odnalezienie swojego prawdziwego "ja" mającego dać nam poczucie szczęścia i spełnienia (całe życie próbowałem wsadzić kwadratwy klocek do okrągłej dziurki), po: nihilizm, poczucie przemijania, fobie, negowanie wszystkiego, allienacja i ucieczka od życia/ludzi. Ja odnajduję tu nie tylko humor młodego Woodego (chcesz rozrywki idz do muzeum Holocaustu) , ale Go całego. Muzyka, NY, podejście do życia, zwracanie się aktora wprost do kamery/ widza (anie hall). Główny bohater, jest takim Allenem z krwi i kości, że wciąż nie rozumiem czemu sam się nie obsadził (jestem zwolennikiem oddzielania artysty od dzieła, ale czy relacje niezrozumiany mistrz<vs.> młoda żona laiczka, nie nasuwa wam skojarzeń?! Połączenie lekkiej komedii i subtelnego moralizatorstwa, to jest to, z czego Allen słynie.
Oczywiście dostrzegam też minusy, takie jak choćby to że Boris był zupełnie szczęśliwy z Melody, więc w jego wypadku nie można mówić o tym że jednak przypadek pokierował jego życiem tak, że stało się jeszcze lepsze. Uazam, że należałoby pokazać jakieś zgrzyty, brak jakiś wyższych intelektualnych doznań jakiego doświadczał w związku. Końcówka miodowa, to może być zarzut, ale nie ma w tym przypadku, taki reżyser miał zamysł, że morał ma być podany na tacy okraszony jasnością i oczywistością przesłania. Super monologi na temat religii wypowiadane na tle figury papieża, z biblią i drinem w rękach, czy klęcząc w przedpokoju. Film ze wszech miar DOSKONAŁY.
Zgadzam się.
Typowe "katole" mogą się czuć nawet urażeni otoczką religijnych aspektów.
Ale to chyba cały Woody - afirmacja życia, luz blues :)
Nie wiem czy Allen byłby lepszy w roli Boris`a. Wg mnie głównemu bohaterowi niczego nie brakowało :)
Po pierwsze – Allen nie obsadził siebie, bo (podobno) nasuwałoby to zbyt mocne skojarzenia z jego własną sytuacją – związek starego chłopa z młodą kobitką (nie ma w sumie w tym nic nagannego, ale u Allena w rzeczywistości było to dodatkowo skomplikowane faktem, że ta młoda kobitka to „jakby nie było” jego córka).
Druga sprawa – to nie jest dobry film. Teoretycznie ma wszystko, aby być typowym "allenowym" filmem, ale jednak coś tutaj nie wyszło. Czytałem wcześniejsze wątki na forum i ktoś mądrze napisał, że Allen chciał wrócić do tego, co robił wcześniej, ale efekt jest karykaturalny. Duża w tym chyba „zasługa” aktorów – Larry David moim zdaniem zupełnie się nie sprawdził (może gdyby Allen się nie przestraszył skojarzeń, jakie niosłoby obsadzenie siebie w Borisa, i sam zagrał główną rolę, to film byłby nieco strawniejszy), a już sposób, w jaki zagrała Evan Rachel Wood to tragedia. Nie twierdzę, że to do końca jej wina – jak to się ładnie mówi - została źle „poprowadzona” przez reżysera.
Kolejna sprawa to dialogi – pomijając kilka ostatnich filmów zawsze były najmocniejszą stroną filmów Allena. I tutaj też tak pewnie miało być (nie da się ukryć, że w tym miała tkwić siła filmu). I znowu nie wiedzieć czemu, coś poszło nie tak i w efekcie są nienaturalne i pretensjonalne.
Niestety – cały film (od scenariusza po reżyserię ) wygląda więc tak, jakby został nakręcony przez jakiegoś kogoś, kto na siłę próbuje naśladować Woddy’ego Allena, ale za cholerę mu to nie wychodzi