Nie czytać jak ktoś nie oglądał! Jak na film woody'ego allena, to myślę, że jest mocno poniżej poziomu. Aż mnie to zbulwersowało, że ten film jest taki kiepski. Scenariusz prostacki - nobliwa niewiasta, która staje się rozwiązła, stateczny ojciec, który okazuje się gejem - takie rzeczy już naprawdę nie wprawiają w zdumienie. I jeszcze morał, jaki wypływa z filmu: każdy facet, nieważne, czy młody i pusty, czy starszy geniusz intelektualny, zawsze poleci na dziewczynkę o ślicznej buzi, nawet jeśli nie ma ona za grosz rozumu. A ona, nawet jeśli początkowo zafascynowana mądrością (jako czymś całkowicie dla niej nieznajomym i nowym) i tak później wybiera na partnera tępaka, byleby był przystojny. Było tam kilka błyskotliwych, w miarę śmiesznych dialogów, ale trudno było się oprzeć wrażeniu, że są one tam upchnięte na siłę. To jest taki film, że po 2 sekundach od wyjścia z kina, zapomina się już, co się oglądało.
Po pierwsze, to mogłabyś wiedzieć, że film z tytułowym Kręceniem i
Podniecaniem ma niewiele wspólnego, już choćby z nazwy (oryginalnej
oczywiście). I chyba niewiele znasz filmów Allena, bo ten wpasowuje się jak
najbardziej w jego konwencję. I jeśli rozumiesz ten film tylko przez
pryzmat - ładnych, puszczalskich buziek i przystojnych tępaków to przykro
mi, ale te filmy raczej nie są dla Ciebie. Pozdrawiam.
A z Ciebie to taki znawca kina? Tak się składa, że widziałem zdecydowaną większość filmów Allena, z których naprawdę niewiele mógłbym nazwać kiepskimi, a "Whatever works" uważam za film naprawdę słaby. Co więcej mam takie same odczucia co Wildsun. Scenariusz bardzo naciągany, dosłownie 2-3 dobre teksty na cały film. W dodatku beznadziejne aktorstwo, Larry David na początku wydaje się niezły, ale ile można oglądać te same miny i gesty. Reszta obsady z kolei chyba nie podołała zadaniu. I ten film wpasowuje się w konwencję Allena? Bez jaj, może to raczej Ty powinnaś obejrzeć więcej jego filmów.
Z indywidualnymi odczuciami dyskutować nie zamierzam, bo to bezcelowe. Natomiast jeśli chodzi o aktorstwo Larry'ego Davida i Twój zarzut "ile można oglądać te same miny i gesty", to przypomnij sobie Woody'ego Allena - jego wiecznie sfrustrowany, neurotyczny bohater jest niemal dokładnie taki sam we wszystkich filmach, w których występuje. Mnie to nie przeszkadza - uwielbiam tego nerwowego intelektualistę w wykonaniu Allena. I Larry David znakomicie wszedł tutaj w ramy, jakie Woody zbudował dla tego typu postaci.
Również uważam, że film jest utrzymany w typowo allenowskiej konwencji, a ściślej rzecz biorąc w tym jej nurcie, w którym mieści się bohater-cynik, malkontent i hipochondryk, zmagający się ze 'złośliwym' światem, ludzką głupotą i... kobietami. Nie wspomnę już o tak typowych dla Allena motywach jak np. zwracanie się wprost do widza i komentowanie akcji 'na stronie'. Kwintesencja 'allenowszczyzny'. :)