Tak byłoby najlepiej: przed wejściem na salę powinno się gratis widzowi wycinać mózg, a po seansie również gratis go zwracać na miejsce. Bo ten film byłby naprawdę fajny... gdyby nie to, że źle się przy tym myśli.
Matka głównej bohaterki wchodzi do domu Borysa. Robi mu koło kupra, zachowuje się skandalicznie, posuwa się nawet do tego, by znaleźć swojej córce nowego faceta... A Borys nic. Świadomie wspiera ją w niszczeniu własnego życia. Jest świadomy tego, że to on ją utrzymuje przy życiu (ona nie miała dachu nad głową), jako rekompensatę przyjmując... właśnie coś takiego. Czy tak postępuje geniusz, na jakiego pozuje Borys? Nie. Czyli obecnie już potrafi tylko mówić mądre kwestie? Hm, to też nie. Jego teorie są dziurawe i chaotyczne, brakuje w nich różnych elementów – podstaw czy jakiś podsumowań. Skupia się tylko na tym, by je z siebie wyrzucać. Często rzuca nimi wtedy, gdy jest to zupełnie nie potrzebne lub po prostu nie pasuje do obecnej na ekranie dyskusji czy sytuacji. Często się pętli, nie kończy lub gada bez końca na kilka zupełnie niezwiązanych ze sobą tematów. Co jest dziwne, bo wielokrotnie jego poglądy wydają się racjonalne. Ale on sam już nie.
Cała reszta postaci została napisana podobnie: Melody umie tylko powtarzać za swoim nowym mentorem, a jej wielka miłość umie się tylko skupić na tym, by zaciągnąć ją do łóżka – ot, pozwoli jej powiedzieć dwa zdania, a że nic z nich nie zrozumie to pozostaje już tylko zaproszenie na jacht. Więcej w filmie nie ma.
Co jeszcze... Cała konstrukcja filmu jest albo naciągana, albo w ogóle jest pomijana. Początek filmu – dwa luźne zdania i bach: „Opowiedz im swoją historię”. 4 fortepiany spadają widzowi na głowę. Potem też nie jest dobrze – rozmowy Borysa z widzem postrzegane przez jego znajomych... Zabrakło wyczucia, lekkości, luzu. Kojarzycie fantazje JD ze „Scrubs”? Chłopak odchylał głowę i na kilka sekund odpływał, ale mi chodzi teraz konkretnie o reakcje jego znajomych. Byli świadomi, ale reagowali na to dużo lepiej, swobodniej. U Allena właśnie takie zachowanie by się przydało. A zamiast tego są spojrzenia jak na wariata i żadnej konsekwencji w tym. Poza tymi scenami wszyscy traktują Borysa normalnie: kłócą się, rozmawiają i tak dalej...
Zapomniałbym o zbiegach okoliczności. Gejowatośc, ogólny optymizm w zakończeniu... Jakby Allen chciał powiedzieć „Witajcie w Nowym Jorku, tu każdy się odnajdzie”. Szkoda, że robi to tylko przez ostatnie 20 minut, nie muszę powtarzać, jakim sposobem? Wejście rodziców Melody to już nawet nie zbieg okoliczności, to raczej zupełnie inny film.
Uff, wiele tego było do wyrzucenia. A teraz zalety – kwestie są znakomite! To nie jest tak, że każda linijka dotyczy np. Żydów, czarnych, polityki czy Biblii. Wiele to czysta ironia tudzież popis poczucia humoru wg Allena. Gdybym miał w kinie notatnik, wypisałbym teraz tyle cytatów z filmu, że ta notka byłaby co najmniej dwukrotnie dłuższa. Szczególnie dobrze wypadają dialogi – zagrane w tempo, szybko wypowiadane (scena z powrotem ojca!).
No i gdyby Allen dał sobie spokój w jednym miejscu, więcej pokazał gdzie indziej, to miałbym mniej do oceny – a to mniej prezentuje się dużo lepiej niż to co jest teraz.
6/10
Zgadzam się w większości samo zakończenie może nawet za bardzo optymistyczne, no cóż w NY wszystko się udaje :)
Woody Allen po wojażach w Europie wraca na swoje śmieci. Nie powiem, że mnie to nie ucieszyło, bo nie licząc „Match Point” pozostałe dziecka Woody’ego z naszego kontynentu to jedne z najgorszych rzeczy jakie kiedykolwiek u nas spłodził. Czy pomógł powrót i oddech powietrza z NY, czy może stary scenariusz powstały pod koniec lat 70, w okres, gdy Allen kręcił swe najlepsze filmy? Nie ma sensu tego dociekać.
Powstał najlepszy, najśmieszniejszy film Woody’ego od dwudziestu lat. Miłośnicy Allena powinni być wniebowzięci.
Obejrzeć koniecznie !!
Moja ocena - 8/10
GRIFTER POLECA !!