Już dawno się tak nie ubawiłem w kinie. "Whatever works" jest naprawdę bardzo śmieszny - i to w typowo allenowski sposób. Cała plejada barwnych charakterów w świetnych kreacjach znakomitych aktorów dała mi mnóstwo przyjemności. Na początku filmu główny bohater ostrzega: "Ten film nie poprawi Wam samopoczucia". Nie jest to prawda, gdyż jest on w zasadzie przewrotną pochwałą życia, z którego trzeba czerpać pełnymi garściami wszystko, to, co nam się trafia, a daje radość, przyjemność i szczęście: po prostu to, co nas kręci i co nas podnieca, "whatever works".
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do tego, że ostra satyra nie jest rozdzielana wszystkim po równo. Ponadto cała historia i wszelkie (dosyć nieprawdopodobne) transformacje postaci są jakieś zbyt gładkie i proste. Zbyt pięknie to się wszystko układa. Na szczęście Allen wciąż potrafi puścić do nas oko i wziąć w pewien nawias całą opowieść. Co nie znaczy, że pewne prawdy, jakie przekazuje nie są jak najbardziej serio.