7,0 93 tys. ocen
7,0 10 1 92712
6,9 40 krytyków
Co nas kręci, co nas podnieca
powrót do forum filmu Co nas kręci, co nas podnieca

Takich filmów już się nie kręci. Nie było i nie będzie w przeciągu tego roku drugiego takiego obrazu i dopiero przy następnej premierze kolejnego filmu Woody Allena, będziemy mogli oglądać tego typu kino. Już od pierwszych sekund "Whatever Works" (polski tytuł zasługuje na wyróżnienie za najgorsze tłumaczenie roku) czuć, że jest to film nakręcony przez Allena. I wcale nie chodzi tu tylko o takie dodatki jak muzyka klasyczna wybrzmiewająca zza kadru, czy białe, proste napisy na czarnym tle, wymieniające w kolejności alfabetycznej jacy aktorzy tutaj wystąpili. Chodzi o sposób opowiadania tej prościutkiej historii i specyficzny klimat jej towarzyszący. "Whatever Works" to film, który pewnie polubią Ci, którzy obowiązkowo oglądają każdy kolejny obraz Allena, a Ci, którzy nie trawili poprzednich jego dokonań, także i w tym filmie pewnie nie dostrzegą niczego nadzwyczajnego. Ja osobiście jestem tak gdzieś po środku - nie zachwyciła mnie ta produkcja, ale również nie mogę powiedzieć, żeby mi się ją źle oglądało. "Whatever Works" to bowiem miły filmik, momentami zabawny, ale nie przesadnie, który obejrzeć można, choć nie koniecznie na sali kinowej.

W "Whatever Works" Allen mówi, byśmy starali się w swoim życiu nie ograniczać, by odrzucić wszystkie wiążące i hamujące zakazy, przyjęte normy, nakładane na nas przez znajomych, rodzinę i otoczenie i po prostu żyć pełnią życia. Mówi, żeby robić to co chcemy, by eksperymentować, próbować, by szukać szczęścia na tym świecie pełnym przypadków i nieoczekiwanych zbiegów okoliczności. Jego film jest trochę dołujący, o czym z resztą reżyser uprzedza na początku mówiąc, że raczej nie poprawi nam humoru. Allen przez głównego bohatera tej produkcji stara się bowiem usilnie nas przekonać do tego, że tak naprawdę nic nie ma znaczenia, bo wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy. Bo życie to splot niezwykłych wydarzeń i tylko od szczęścia zależy jakie ono dla nas będzie. A i tak wszystko kiedyś się skończy: miłość, przyjaźń, życie. I to co jest dla nas teraz czymś ważnym, czymś bezcennym, będzie tylko nic nie znaczącym cieniem, wątłym wspomnieniem.

"Whatever Works" to film przepełniony dialogami, praktycznie każdy w każdej minucie tutaj coś mówi i rzadko kiedy zdarzają sie sceny pozbawione rozmów. To film naiwny, naciągany, niezwykle uproszczony. Jednakże przez to, że główny bohater co chwila zwraca się bezpośrednio do widzów, komentując między innymi swoje i innych zachowania, ogląda się tą luźną opowiastkę całkiem dobrze. Bo właśnie dzięki takiemu odrealniającemu zabiegowi historię tą bierzemy w jeden duży nawias i przez to jej słabości nie są już takie rażące czy nie do przyjęcia. Szkoda tylko trochę, że Allen na początku stawia pewne założenie, które na siłę i za wszelką cenę chce udowodnić podczas seansu i przez następne półtorej godziny tak dopasowuje kolejne elementy tej opowieści, by wyszło na jego. Robi wszystko, by w ostatniej scenie główny bohater mógł wygłosić morał jaki to płynie z całej tej historii. I jest to niestety strasznie sztuczne i nienaturalne, bo poszczególne wątki zamiast po prostu swobodnie się rozwijać i pokazywać życie bohaterów, uparcie dążą do tego zakończenia.

Bardzo dobrze wypadli za to aktorzy, w szczególności Larry David, który gra tutaj praktycznie samego reżysera z poprzednich jego filmów, wcielając się w rolę zgryźliwego, wiecznie ględzącego Borisa. Jest nieznośny, narzekający, traktuje wszystkich dookoła jak półgłówków, jeśli nie gorzej i praktycznie na każdym kroku chwali się swoim IQ i niedoszłymi osiągnięciami. Jego po prostu nie da się lubić, o czym osobiście uprzedza już w pierwszych minutach tego obrazu. Świetnie wypadła również Evan Rachel Wood jako łatwowierna, prosta ale bardzo szczera i miła Melody. Co ciekawe ich nietypowa relacja, choć naszkicowana w wielkim skrócie jest nawet przekonująca i mimo wszystko da się w nią uwierzyć. Dobrze również, że Allen nie skupił się jedynie na tej parze i w miarę trwania seansu powoli przedstawia nam kolejnych bohaterów, jak chociażby matkę głównej bohaterki - ciekawa Patricia Clarkson. Mam jednak nieodparte wrażenie, że prawie wszystkie postaci w jego filmie są jakby identyczne. Podobnie mówią, podobnie myślą i naprawdę mało co je różni. Tak jakby byli tylko kolejnymi wersjami tej samej osoby, a nie prawdziwymi ludźmi. Trochę szkoda.

7/10