w młodości mamy ideały, plany, marzenia, które potem proza życia odsuwa w kąt. Wiążemy się pochopnie z nieodpowiednimi partnerami, bierzemy ślub, płodzimy dzieci, pakujemy się w różne kredyty, zobowiązania, żeby je wypełnić często przyjmujemy propozycje pracy, która, choć dobrze płatna, nie sprawia nam przyjemnośći... w pewnym momencie jesteśmy już tak uwikłani w prozę życia, że ciężko jest się z tego wszystkiego wyplątać... życie, które prowadzimy, nie satysfakcjonuje nas a my sami często nawet nie wiemy dlaczego... a kiedy trafia nam się szansa na prawdziwe uczucie, na braterstwo dusz, nie mamy odwagi, nie umiemy z niej skorzystać, bo... nie wiemy już co znaczy być naprawdę wolnym i świadomie kierować swoim własnym życiem.
Ryczałem niczym bóbr na tym filmie. Ponadczasowy, niebanalny, niezwykle prawdziwy i jeszcze do tego dla mnie bardzo osobisty. Historia bohaterki zbliżona do historii mojej matki, która poświęciła swoje życie dla mnie i mojego rodzeństwa skazując siebie na wieczną orkę, byt pozbawiony przyjemności, brak wsparcia ze strony mego ojca, tu dzież jej męża i odwieczny strach przed tym "co ludzie powiedzą"...
Kadzia1978 wspaniale to ujęła. Też ryczałam jak bóbr, a myślałam że nie ma już facetów , których poruszają tak subtelne romansidła :)
Tyle że wydaje mi się, że argument " co ludzie powiedzą:" nie był decydującym dla Franceski.
To tylko taka przykrywka, którą maskowała własny strach, strach osobyy zmęczonej życiem, nad którym straciła kontrolę i nie umiała (nie chciała?) jej odzyskać. Bała się tego co czeka ją po drugiej stronie, nie była pewna czy może liczyć na ukochanego i czy da sobie radę tam sama - jeśli on zawiedzie.
Bała się swoich marzeń, których wyrzekła się przed laty dla rodziny. Przecież zapomniała już jak one smakują, dawno zaliczyła je do nierealnych mrzonek. Stłamsiła swój zapał, odwagę, wiarę we własne siły.
Jak teraz mogłaby zaryzykować wszystko i dla nieznanego mężczyzny porzucić bezpieczne gniazdo dla którego tak wiele oddała?
Francesca przez te lata spędzone u boku męża i dzieci zapomniała o sobie samej, pozwoliła by i inni o niej zapomnieli.
Nie była gotowa na tak wielki krok. Gdyby była - ostatecznie zdecydowałaby się podjąć to ryzyko, spróbować, niezależnie od tego czy ludzie gadają czy nie.
mi się wydaje, że ona nie wysiadła z tego samochodu bo tak naprawde kochała obu panów, ale inaczej. Fotografa pokochała, pożądała, to była namiętna miłość, ale męża też kochała. Kochała go z przyzwyczajenia, on był dla niej dobry i bardzo ją kochał, całe życie był dla niej fair, a Ona wiedziała, że swoim odejściem bardzo by go zraniła. Została z nim z lojalności a nie dlatego, że bała się zmian.
uważam tak samo!!
poza tym w filmie padły słowa że nie wiadomo czy jakby odeszła ich miłość c by przetrwała, ona ciągle żałowała by ze odeszła od męża i dzieci i zadręczała by sie tym, nie było dobrego rozwiązania...
Ciesze się, że są jeszcze tak wrażliwi i piękni w środku ludzie jak Wy! Ci, którzy ten film rozumieją tak jak ja, Ci, których przeszywa ten film na wylot.
Pięknie napisane, właśnie ten brak odwagi... i obawa przed pytaniami innych"ale dlaczego?" przecież na wynos jesteście dobrą parą.Mnie ten film powala za każdym razem, i ryczę od sceny w deszczu do końca.
Świetnie napisane, człowiek tak łatwo daje się wciągnąć w tą tak zwaną prozę życia, ehhh, widzę że jako mężczyzna jestem tu chyba w mniejszości ?! :)
A co do filmu oglądałem go już daaawno temu, jeden z tych filmów, których się nie zapomina.
eh, jak dobrze przeczytać tu taki mądry i ładnie napisany post, zgadzam się i Kadzia właśnie wprzywróciła mi sens bycia na tym forum. Oglądałam film dawno temu, pewnie teraz inaczej patrzyłabym na losy bohaterów, przez pryzmat swoich wyborów.
Cały problem, że z biegiem życia margines wolności się zawęża. Więzy małżeństwa, potomstwa, grona znajomych, wybranego zawodu, miejsca pracy czy zamieszkania, itd., itp. - do przywiązania do codziennych rytuałów włącznie.
Decyzja o porzucenia tego wszystkiego dla nagłej, wielkiej miłości nie tylko staje się trudna - jest też ryzykowna, groźna, wzbudza lęk.
Takie są prawa/obciążenia/determinanty wynikające z wieku, upływu dziesiątek lat.
Coś wiem o tym...
Sztuką jest tak ułożyć sobie życie, by nie czuć się zniewolonym... Starać się żyć w zgodzie z samym sobą. Niektórym się to udaje :)
Nie o to mi chodziło. Paradoksalnie, aby nie czuć się zniewolonym, trzeba zostać abnegatem (włóczęgostwo, klasztor, pustelnia, szpital psychiatryczny). Każdy wybór życiowy, nawet "w zgodzie z samym sobą", odcina inne możliwości - kto wie czy lepsze, czy gorsze. Z czasem podjęte wcześniej decyzje redukują ilość następnych możliwych wyborów. Tyle.
Kadzia dobrze napisane: "uwikłani w prozę życia" . Zawsze na nim ryczę! Film ponadczasowy i piękny, klimatyczny i taki prawdziwy! Pozdrawiam wszystkich uwikłanych :)
Zobowiązania są częścią życia... gdyby Francesca opuściła rodzinę, uwikłała by się w kolejny związek, "uzależniła" życie od kolejnego mężczyzny. Proza życia nadchodzi zawsze, nie unikniemy jej... cieszmy się życiem, młodością, nie spieszmy się ze stabilizacją, jeszcze któregoś dnia będziemy marzyć o ucieczce, a ona nie będzie taka łatwa...
A ja się z przedmówcami nie zgodzę. Moim zdaniem Francesca nie wyjechała z Robertem, nie dlatego, że brakowało jej odwagi, a dlatego, że miała umiejętność spojrzenia na swoją sytuację, jakby z innej perspektywy. Z perspektywy osoby nie zaangażowanej emocjonalnie w romans. Umiała dostrzec fakt, że gdyby odeszła z Robertem (który mimo, że był tym, którego pokochała aż do bólu), w pewnym momencie zarzuciłaby mu, że przez niego zostawiła rodzinę. W pewnym momencie cała magia będąca między nimi rozpadłaby się, z żalu za dziećmi, z tęsknoty, z wyrzutów sumienia. Gdyby Francesca odeszła z Robertem byłaby od niego - jak ktoś już słusznie zauważył - uzależniona. Byłby osobą, z którą odeszła, aby być z nim już zawsze, bycie z nim, które równać miało się z najwyższym szczęściem stałoby się horrorem, bo ich miłość umarłaby śmiercią naturalną, zagłuszona przez wzajemne pretensje. Francesca zostałaby z niczym, aż samo się prosi wspomnieć tu Annę Kareninę. Zostając z rodziną, cierpiała, nie była z ukochanym mężczyzną, ale jej uczucie, nigdy nie umarło, doświadczyła czegoś (to sformułowanie też pojawia się w filmie) o czym część ludzi nawet nie wie, że istnieje.
To chyba jedyny film na którym poleciały mi łzy, dziwnie się do tego przyznawać, szczególnie jeśli jest się mężczyzną.
Ale co zrobić, film trafia mocno do serducha, zwłaszcza jeśli dla kogoś, miłość jest ważna.
Ten film trochę zmienił mój światopogląd. Tak, płakałam na nim również. Ten film naprawdę wiele we mnie zmienił dlatego jest wg mnie arcydziełem.